[To nie jest tekst na Twitterze, może się okazać, że będzie liczył ponad 10 tysięcy znaków. Najlepiej usiąść sobie wygodnie, powiększyć czcionkę, puścić muzykę.]
- Pamięci Dósiołka, umierającego
gdy w mojej głowie rodziło się to wspomnienie.
Dziś po południu, właściwie nocą, Afryka zagra w Toruniu po
raz 23. Podśpiewując nieco zmieniony KATHARSIS: Nie będzie mnie tam i nic nie zobaczę, nie będzie mnie tam… Ale
robię co mogę – cofam czas o dwie dekady, do trzeciej Afryki. Posłuchajcie.
Pierwsza Afryka – choć wtedy przy nazwie nikt jeszcze nie
stawiał liczebnika – to była totalna partyzantka. Miały być 3-4 zespoły
(pierwszy kontakt był do białostockich
REBELSÓW i kumpli w Brodnicy) a zrobił się całonocny koncert. Niektóre zespoły,
jak bluesowo-rockowa ZOŚKA PKP w ogóle nie wiadomo skąd się wzięły. Albo taki
MORRIS GENERATIV… Myśleliśmy, ze się rozkładają na scenie, podpinają
instrumenty, stroją – tymczasem zeszli po dwudziestu minutach i okazało się, że
to był koncert. Próbkę możecie zobaczyć na JUTUBIE.
[pierwsza dygresja NA MARGINESIE. Z ZOŚKĄ było tak: w dniu
koncertu, jeszcze przed świtem, odbierałem z dworca REBELSÓW, których miał
ugościć mój kumpel z roku. Trochę się zdziwił, bo nie przewidział, że każdy
muzyk, choćby grał na marakasie, przyjedzie jeszcze z dziewczyną – taka jest rzeczywistość
rozbudowanych instrumentalnie reggaeowych bandów. Ale OK., przyjął całą,
kilkunastoosobową ekipę w swoim mieszkaniu, wychodzę. Na przystanku niedaleko
OD NOWY patrzę – stoi jakaś grupa, ze czterech chłopaków, z gitarami. Szósta
rano, ledwie świta. Coś mnie tknęło, więc spytałem, czy na jakiś koncert
przyjechali – a nie były to czasy, kiedy w Toruniu jednego dnia mogło się odbyć
kilka koncertów. Oni że tak. – Może na Afrykę? – No, jakoś tak. Usłyszeli o
koncercie – to fakt, wprawdzie pocztą pantoflową, ale wieść o koncercie rozchodziła
się szeroko – więc wzięli gitary i postanowili przyjechać. Zagrali, ich występ
zachował się na taśmie do dziś. A słyszał ktoś kiedyś o ZOŚCE PKP?]
Druga Afryka była testem, potwierdzeniem naszego zapału i
zdolności organizacyjnych. Chyba się udała, skoro rzecz chcieliśmy kontynuować.
Natomiast trzecia była przełomowa. Wytyczyła kierunek, w
którym impreza będzie się rozwijać przez kilka następnych lat (do 1998 roku).
Chociaż korzenie tych zmian tkwiły jeszcze w drugiej edycji koncertu.
Po pierwsze – zmieniliśmy profil muzyczny. Wcześniej, trochę
na wzór Muzycznego Campingu w Brodnicy, próbowaliśmy ożenić reggae z bluesem. W
bluesowej TORTILLI FLAT grał też szef OD NOWY – Maurycy – co nie było bez
znaczenia (wystąpili w 1992). Jednak ten mariaż nie był zbyt szczęśliwy. Na
koniec drugiej Afryki na scenie pojawiły się nasze toruńskie punki – Misza i
jego CABALLERO DE LA TRISTE FIGURA. Trochę nam się oberwało w różnych zinach –
na przykład od Pielgrzyma w „I’n’I” chyba – za to mieszanie gatunków. Ale droga
na przyszłość była już znana – od następnej edycji Africa is Hungry
funkcjonowała jaka reggae-czad party. I to był strzał w dziesiątkę.
Druga zmiana – to też ciekawa historia. Znowu trzeba się
cofnąć o rok. Przez cały dzień pod OD NOWĘ, pojedynczo lub małymi grupkami
przyjeżdżali ludzie, żeby kupić bilety, przyjść na koncert. Gdy tylko pojawiali
się obok klubu, lub wyszli z autobusu – natychmiast zza winkla wyłaniała się
duża grupa skinheadów i… grzecznie rozdawała ulotki. Nie zachowała mi się, niestety,
ale była w klimacie, że my tu pomagamy głodującej Afryce, a przecież nasi
bracia Słowianie, w Polsce i na Litwie (tu akurat z tymi Słowianami nie
trafili:), też nie mają co do garnka włożyć. Wzruszyliśmy się i postanowiliśmy
lecieć do sklepu po drugiej stronie ulicy po karton z bułkami dla głodujących
skinów. Ale potem, już na spokojnie, przemyśleliśmy kwestię i część dochodu, we
współpracy z PCK, przekazywaliśmy na
dofinansowanie szkolnych obiadów dla najuboższych dzieci z Torunia. Odtąd tak
już było każdego roku, a logo PCK pojawiło się na plakatach..
Do dzisiaj jest to dla mnie najbardziej pożyteczna akcja, o
której słyszałem, zrobiona przez toruńskich skinheadów. Śmialiśmy się wówczas,
że chyba jakiegoś studenta mają w swoich szeregach, bo ulotka była dość
zgrabnie zredagowana.
Wreszcie nadszedł 9 stycznia. Obsuwa pewnie była tradycyjna,
tak koło godziny, ale przecież przed nami była długa, styczniowa noc. Jako
pierwszy na scenie pojawili się kumple – toruński h/c HOODED MAN. Czekali w
gotowości, kiedy jeszcze zapowiadałem, kto zagra tego wieczoru.
Gobbo – konferansjer.
Dawno tego nie robiłem:) Ale niedługo będę mógł sobie przypomnieć, choć w zgoła
innych okolicznościach – podczas inscenizacji związanej z obchodami rocznicy
Powstania Styczniowego (zapraszam – Sosnowiec, 9 lutego, plac przed dworcem
kolejowym, który przed stu pięćdziesięciu laty szturmowali nasi kosynierzy). Może
się chłopaki obrażą i więcej mnie na Afrykę już nie wpuszczą, ale powiem to:
irytuje mnie to skandowanie ze sceny: A!-fryka, A!-fryka, A!-fryka… (fot. Pele)
Generalnie zagrało wówczas sporo toruńskich zespołów –
jeszcze T.C.R, UP & UP i TRANSFORMERS. Ale „gwiazdą”, na którą wszyscy
czekali, był IZRAEL. Pamiętam, jak cały czas ludzie podchodzili i pytali, czy
to na pewno nie ściema z naszej strony, z tym IZRAELEM. Tym bardziej, że na
plakacie napisani byli tak jakoś poniżej innych zespołów.
Godzina 20 – IZRAELA nie ma, godzina 22 – IZRAELA nie ma,
godzina 24 – IZRAELA nie ma… Nie pamiętam już, o której przyjechali, ale chyba
dobrze po północy. Może coś pokręciłem w swojej pamięci, ale zdaje się, że oni
jeszcze w sobotę po południu byli na czyimś ślubie w Poznaniu, i przyjechali do
nas prosto stamtąd – może ktoś to zweryfikuje? Wyszli na scenę jako ostatni,
gdzieś tak koło drugiej w nocy. Dawali ognia bite dwie godziny.
To były złote lata Afryki. Takie na przykład zdjęcie:
ALIANS na czwartej
Afryce. (fot. Pele)
Nie widać, gdzie kończy się scena a zaczyna widownia.
Żadnych barierek i pilnujących je ochroniarzy – kto bywa w OD NOWIE teraz, może
to docenić. Tłumy ludzi, że nie można się było do baru przecisnąć. Muzyczny
maraton czasami trwał ponad dziesięć godzin – ludzie się bawili, potem trochę
kimnęli, znowu się bawili. Do domów wracaliśmy porannymi autobusami. Pamiętne
są te koncerty przed świtem – o IZRAELU wspomniałem wyżej. Innym razem imprezę
i emocje wyciszały WSZYSTKIE WSCHODY SŁOŃCA. Albo brodnicki REBELION: Kto spędzi z powiek sen? Igor, wokalista
z YO, chodzący po scenie z gwizdkiem i wołający: Toruń – śpicie? Afryka jest głodna, a wy śpicie? Dzisiejsza,
dwudniowa formuła festiwalu, przy wszystkich swoich zaletach, już nie oddaje
tamtego klimatu.
[druga dygresja NA MARGINESIE. Igora spotkałem z górą dwa
lata temu w Pradze. Idziemy sobie z dziećmi starą uliczką, między rynkiem a
Mostem Karola, aż tu nagle słyszę: - Gobbo? Szok, tyle lat… Postaliśmy chwilę,
powspominaliśmy – jest nadzieja, że i inni kiedyś się odnajdą.]
A, racja, jest jeszcze trzecia nowość, która pojawiła się w
1993 roku – trójkolorowy biuletyn koncertowy. Pisałem już o nich TUTAJ, a tutaj
można ściągnąć PIERWSZY NUMER, ten z trzeciej Afryki.
Podczytuję fragmenty… Jakby nie patrzeć – to są w sumie moje
pierwsze publikowane artykuły… No, może poza ARMAGEDONEM.
* * *
A teraz – coś z tamtych czasów. Zapis chwil ulotny,
autentyczny świadek wydarzeń, bez filtra później nastałych lat i wspomnień.
Przepisuję jak leci, niczego nie zmieniam, trochę tylko skracam.
[1993]
8 styczeń
Okazuje się, że SYJON nie dojedzie. Tak to już jest,
człowiek stara się coś robić, a tu wszystko się wali. Już sobie pomyślałem, że
jeśli IZRAEL też nie przyjedzie, to ja się chyba zamknę u siebie w domu i
nigdzie nie będę się ruszał. Ale jednak dzwoniliśmy dzisiaj do Warszawy i
IZRAEL będzie. Uff – chociaż to. Ciekawe, jak się to wszystko skończy.
Dzisiaj już poszliśmy do OD NOWY, żeby zrobić niektóre
rzeczy. Tam jest taka wielka ściana z wystającymi bolcami i fajnie mi się po
tym wspinało. Pobawiłem się trochę w takiego wspinacza skałkowego. Jutro z
samego rana idziemy rozstawiać sprzęt i dekoracje. Będzie między innymi taki
duży lew i Afryka z Murzynkiem.
Chociaż na ścianie OD NOWY pojawił się wówczas po raz pierwszy, ten kontur kontynentu towarzyszył nam
od zarania. Widoczne na zdjęciu dekoracje – lew i Afryka – były z nami przez kilka najbliższych
lat, napis zużył się nieco wcześniej. (Ten kolorowy obrazek w środku chyba był z nami od początku, ale obok niego wcześniej znajdowały się dwie wielkie trójkolorowe flagi złożone z dużych arkuszy papieru. Patent ten sam co u mnie w pokoju na ścianie.) Czasami coś dochodziło, ale te elementy
były zawsze. Autorką części z nich – a może wszystkich? – była Olga. Na scenie - TRANSFORMERS. (fot.
Pele)
A wczoraj też byłem na koncercie – to było otwarcie Starego
Browaru. Kiedyś tam była taka muzyczna knajpka, ale ją zlikwidowali (podobno za
handel narkotykami) i nie zdążyłem załapać się na żaden koncert. Dopiero teraz
– przebudowali ją i znowu otworzyli. Bilety tam są zawsze tanie (10 tys.) ale
za to piwo drogie. Było w sumie sporo kapel, ja osobiście czekałem na
TRANSFORMERS, którzy grali jako szóści. Po nich jeszcze jakiś Atrakcyjny
Kazimierz, ale już poszedłem do domu. Akurat mi się udało, bo był autobus nocny.
Ci TRANSFORMERS są super. Ta kapela mogłaby spokojnie
wypłynąć na szersze wody. Grają takie szybkie, ostre reggae, ska i 50 innych
rzeczy.
Dziś pewnie u mnie będzie mała imprezka. No bo tak –
przyjeżdża Dominik, mam nadzieję że nie sam i z bębnami. Do tego przyjdą
jeszcze tacy dwaj hipisi, którzy zwalili się do Gosi i zamierzają zostać do
wtorku. Ona jest zdeczko załamana, a ja jej zawsze mówiłem, żeby się zbytnio z
hipisami nie skumała, i rzeczywiście. No cóż.
Zaczynam już nieźle czuć tę przedkoncertową atmosferę.
Szczególnie dziś, gdy byłem w OD NOWIE. Trochę się w sumie zdziwiłem, bo cały
klub został w środku przemalowany. Teraz jest fajnie, kolorowo. I jak się
schodzi w dół po schodach do Sali, to tak, jakby się szło przez jakiś tunel,
zrobiony z papieru. To wszystko z okazji karnawału. W ogóle w środku jakieś
materiały, balony itp. Wszystko to zostawiliśmy, tylko podwyższyliśmy nieco do
góry, żeby się podczas koncertu nie rozwaliło. Bo byłby niezły numer, jak by
cała dekoracja spadła ludziom na głowę.
Tu dobrze widać tę
karnawałową dekorację. A i ludzie bawili się, jak na karnawał przystało. (fot.
Pele)
Nawet w gazetach w tym roku więcej napisali niż poprzednio.
Mam dwa wycinki – z „Nowości” i „Gazety Wyborczej”. Miało być jeszcze w paru
gazetach, ale nie wiem, bo nie kupuję, ani nikt ze znajomych. Oczywiście nie
obyło się bez błędów, np. SELELEINKATHA i THE HABAKUK, ale cóż, już się
przyzwyczaiłem.
Oho! – ktoś idzie. Zadzwonił domofon!
DOMINIK!
10 styczeń – godz. 5.40
Jestem potwornie zmęczony. Ale jakże szczęśliwy! Udało się!
Napiszę o wszystkim jak się wyśpię, bo teraz właśnie wróciłem i nie jestem w
stanie.
No, doszedłem tak w miarę do siebie. Spałem do południa i
jeszcze trochę leżałem. Teraz niedługo będzie trzecia, a ja muszę się jeszcze
na jutro na kolokwium przygotować.
Było CZADOWO – i dosłownie i w przenośni. Bo takie kołyszące
reggae to było chyba jedynie w wykonaniu REBELSÓW, i po trochu VISION, CHEROKEE
i HABAKUK. Reszta to ska, folk-punk, funky, hard core itd. Tak, że ludzie spod
znaku „I’n’I” mogą mieć pewien niedosyt, ale to są tylko jednostki. Bo
większości się podobało. To był nasz bez wątpienia najlepszy koncert, choć
zgrzyty też były największe.
Już mi się
przypomniało kim był ów Człowiek z Gór – to niejaki Wentyl. Wie ktoś może, co u
niego słychać?
Do końca nie było w sumie wiadomo, czy IZRAEL przyjedzie, bo
niby wszystko w porządku, a jednak próbowali się do nas rano dodzwonić i nie
wiedzieliśmy, co jest grane. Na szczęście przyjechali. Bez Kiniorskiego, ale za
to z Vivianą, Gruszką i Sam’o’hutem, który właśnie wrócił ze Stanów.
Przyjechali już po północy, kiedy sporo ludzi ubyło. Myślałem, że będzie mało
ludzi, bo sala zaczynała świecić pustkami, masę ludzi spało gdzieś po kątach, a
jednak, kiedy zaczęli grać, to cała sala się zapełniła. Nawet przy barze prawie
nikogo nie było. A koncert dali po prostu świetny. Choć Maleo był bez gitary,
to był chyba najlepszy ich koncert jaki widziałem na żywo.
IZRAEL – Maleo bez
gitary, Viviane i Sam’o’hut. (fot. Pele)
Jeszcze jedna kapela totalnie mnie zaskoczyła – SPUNKIES,
taki niby folk. Ludzie przy tym zmiękli. Ta kapela jest świetna, trudno to
opisać, ale kolesie są dosłownie nie do wygięcia.
SPUNKIES – świetne
połączenie polskiej energii (ALIANS + ŚWIAT CZAROWNIC) z irlandzkimi klimatami
a’la THE POGUES. (fot. Pele)
Muzycznie koncert był na całkiem niezłym poziomie. Tylko że,
jak mówię, dla niektórych to było zbyt czadowe. Od 17 do 4 rano non stop.
Ludzie byli już potwornie zmęczeni, bo cały czas się bawili, ale wielu jeszcze
wytrwało do IZRAELA. W ogóle, publiczności było też dużo więcej niż do tej
pory, ale na razie nie wiem jeszcze ilu. Tak samo nie wiem jeszcze, ile jest
pieniędzy, ale sporo.
Od jednej dziewczyny dostałem 150 tysięcy (to od ludzi z jej
miasta) i… złoty pierścionek. Powiedziała, żebyśmy go sprzedali i pieniądze
przeznaczyli na Afrykę. Ależ się wzruszyłem. [trzecia dygresja NA MARGINESIE. Dzisiaj,
w rzeczywistości opanowanej przez WOŚP, to nic nadzwyczajnego, ale trzeba
pamiętać, że pierwsza owsiakowa Orkiestra zagrała dopiero tydzień czy dwa
później.]
Było tez w sumie sporo zgrzytów. Najbardziej zadymiło się
wtedy, gdy miał grać HABAKUK, a chłopaki poszli sobie na piwo. Szlag mnie
trafiał. Potem też jeszcze było trochę problemów, bo jak zwykle wszystkie
kapele chciały grać w miarę szybko, bo mieli pociągi, ale jakoś wszystko
szczęśliwie się skończyło.
Po kolei było tak:
HOODED MAN – hard core z Torunia, nie warto raczej
wspominać, nic ciekawego.
VISION – pierwszy ich koncert, i na dodatek nie dojechał
basista. Ale bardzo pozytywnie mnie zaskoczyli. Też grali trochę czadu. I
ciągnęli chłopaki jak mogli, bo ciągle czekaliśmy na HABAKUKA, ale jakoś się
nie doczekaliśmy, więc zagrali:
TORUŃ CITY ROCKERS – niezły czad. Generalnie takiej muzyki
nie słucham, ale oni mi się bardzo podobali, bo grali świetnie i… melodyjnie.
Wykorzystywali sporo różnych znanych fragmentów muzycznych.
SPUNKIES – odjazd, po prostu odjazd. Ci goście na scenie
zachowywali się nieziemsko, szczególnie skrzypek i basista. Ludzie pytali, skąd
ich wytrzasnęlismy.
Skrzypek – ktoś mówił,
że to człowiek z UNDER THE GUN, ale nie wiem tego na pewno. (fot. Pele)
A basista? Oczywiście
Dósiołek (R.I.P.) – choć zawsze myślałem, że to Dusiołek. Ale to pewnie z
zaczytania Leśmiana. Żył szybko, rokendrolowo - jak widać - nawet fotografer za
nim nie nadążał. (fot. Pele)
Następnie w końcu THC HABAKUK. Ale ani ich, ani następnego
hard corowego ALIANSU (ci sami ludzie co SPUNKIES) nie słyszałem. ALIANS
podobno był super, ale wiem, że HABAKUK Sebkowi się nie podobał (zresztą jemu
nic się prawie nie podobało). Będę musiał posłuchać tego z kaset. Ja w ogóle
większość kapel słyszałem tylko trochę a bawiłem się może z minutę.
Chłopaki mniej lub
bardziej związani z „I’n’I” – Dominik bawił się dobrze, Sebek trochę mniej…
(fot. Pele)
UP & UP – znowu h/c z Torunia, nie lubię ich specjalnie
(w ogóle nie przepadam za h/c), ale
zagrali na wejście całkiem niezłe reggae.
TRANSFORMERS – reggae, ska i inne rodem z Torunia. Moim
zdaniem super, większości też się podobało. Jeden tylko Sebek był zdegustowany. Kto ma uszy do słuchania, niechaj SŁUCHA.
TRANSFORMERS – w sumie
tak teraz patrzę, że na tym zdjęciu nie widać żadnej twarzy. Jacek w szkockim
kilcie schował się akurat za mikrofonem a w bębny wali tyleż samozwańczo co w natchnieniu
chyba Przemek – chłopaki mieli potem do nas trochę pretensji, że go nie
ściągnęliśmy ze sceny. (fot. Pele)
THE REBELS – jedyna kapela, która kołysała publiczność. Nie
słyszałem ich za dużo, ale byli super. Po prostu Rebelsi, zawsze ich lubiłem.
CHEROKEE z Częstochowy. Tak raczej średnio. Wszyscy już
chyba byli zmęczeni. Żeby wyrobić sobie własne zdanie, TRZEBA POSŁUCHAĆ.
AHIMSA – ostry h/c z Warszawy. Ale ci muzycy byli może nawet
najsympatyczniejsi ze wszystkich. Muzyka nie dla mnie, ale ludzie wspaniali.
No i na koniec IZRAEL. Jedyna kapela, którą słyszałem w
całości, no, może bez paru minut. Ale byłem już zbyt zmęczony, żeby się bawić.
Do tego przyjechała ABRAZJA (zupełnie niespodziewani) [jak
niegdyś ZOŚKA PKP] ale już nie dało się z nimi nic zrobić. I miało być jeszcze
coś takiego: dwóch Japończyków, Koichi i Hirochi (bas i perkusja), bębniarze z
SELALAINKATHY i jeszcze jacyś ludzie, ale też ostatecznie nic z tego nie
wyszło. Trochę szkoda, ale ten maraton i tak był już za bardzo męczący.
Nasi Japończycy,
Koichi Yamamoto i Hirochi, choć nie wiem, który jest który. Gdyby wowczas jednak zagrali, jak planowaliśmy, to byłby pewnie pierwszy w Polsce występ japońskiej formacji reggae. W środku India,
która ich przywiozła i której miłość do kraju kwitnącej wiśni, mimo trudnych
doświadczeń, nie minęła do dziś (doktorat w Japonii, dziś wykładowca literatury
japońskiej w Poznaniu). Za nią Pele – skoro go widać, znaczy że ktoś inny
akurat trzymał aparat – pewnie ja albo Dziobol. Tego człowieka z tyłu twarz
pamiętam, ale nazwisko? Może to ktoś z Selalainkathy? Jak ktoś wie – proszę o
info. PS - dowiedziałem się właśnie, że Hiroshi mieszka w Krakowie i gra na fortepianie.
[czwarta dygresja NA MARGINESIE. Z tymi Japończykami to w
ogóle mieliśmy różne wesołe historie. Posłuchajcie: oprowadzałem któregoś po
Toruniu, nie wiem już którego. Wykorzystując całą moją ówczesną angielszczyznę
pokazuję rękami i mówię: Old city.
Beautifull city. This is old building… Idziemy na ruiny zamku
krzyżackiego, wtedy jeszcze nie udostępniane turystom, trzeba było przełazić po
murze. I nagle: O shit! Dog shit!
Taki miałem wkład w propagowanie wiedzy o dziejach Torunia w świecie.
Albo: gość nazywał się KOICHI YAMAMOTO (warto wejść na jego STRONKĘ). No a nam się
Yamamoto tylko z Pearl Harbor kojarzył. Więc rękami i ustami naśladowaliśmy
dźwięk karabinów maszynowych z japońskich myśliwców. Tego Koichi pamiętam
zresztą najlepiej. Podarował nam po jednej części swojego tryptyku (litografia)
– dziś już nie wiem, co się z moim fragmentem stało, podobnie jak z
dziobolowym. Tylko u Pelego widziałem jeszcze kiedyś na ścianie. Ja dopiero po
latach zajarzyłem skąd się oni w ogóle wzięli, ci Japończycy, których do
Torunia przywoziła India – w tym czasie w Krakowie powstawała MANGGHA i to byli
artyści, którzy byli z tym projektem związani.
Albo taki Tadashi. Chłopak przeżył tsunami, trzęsienie ziemi
i nie wiem co jeszcze, a jeziora nigdy w życiu nie widział. I łódki. Więc mu
pokazaliśmy, i jeszcze daliśmy wiosło do potrzymania. Jak jechaliśmy PKS-em to
wpatrywał się przez okno w mijane kury, kaczki i gęsi i wreszcie westchnął: - zupełnie jak u nas osiemdziesiąt lat temu…]
Ogólnie – mimo wszystkich nerwów, które straciłem, jestem
zadowolony. A teraz już muszę się wziąć do studiowania. Jutro kolokwium,
pierwsze na trzecim roku – z informacji naukowej.
Dowiedziałem się, że telewizja lokalna chce zrobić z nami
wywiad. Ale telewizję olewamy i nie idziemy.
Krewni i znajomi
królika, górny korytarz OD NOWY. Stoją od lewej: Pele, Daga, Dziobol R.I.P.,
Beata, ja, Ajka. Na samym dole rzutem na taśmę załapał się jeszcze Rafał,
perkusista TRANSFORMERSÓW. Pozostałe osoby kojarzę, ale już nie pamiętam
dokładnie.
ten gościu na skrzypkach to Eugene McCloskey z Under the Gun.
OdpowiedzUsuńDzięki.
OdpowiedzUsuń