czwartek, 22 października 2015

ZAMEK SIELECKI - HISTORIA PRAWDZIWA

Nareszcie jest!!! Długo przyszło nam czekać na takie opracowanie. Wszystkie okoliczne zamki mają swoją literaturę, a tylko ten jeden, jedyny, musiał długo czekać na swego historyka. Rafał Bryła, od lat zawodowo związany z tym obiektem, wreszcie wydał książkę, która jest owocem jego długich poszukiwań.


Zamek sielecki może też najmniej funkcjonuje w świadomości społecznej, że przeciętnemu Kowalskiemu może w ogóle nie przypominać zamku. Mimo, że od lat mówiło się o jego średniowiecznych początkach (mieszając w to nawet... templariuszy), zamek przez swe wielokrotne przeróbki dużo stracił ze swego pierwotnego wyglądu. Bardziej kojarzony z rozwojem przemysłu i dawnym muzeum szkła, nie przyciągał uwagi szerszych rzesz społeczeństwa. Mimo kilku spektakularnych odkryć (XIV-wieczne mury, sgraffito na ścianie obok dawnej kaplicy) ciągle pozostawał nieznany.


Rafał Bryła w swej bogato ilustrowanej książce przedstawia wszystko, co na temat wiadomo - począwszy od średniowiecznych dokumentów, poprzez wyniki badań archeologicznych aż po ostatnie przemiany architektoniczne. Gdzieś w tle skrótowo przestawione są także burzliwe dzieje pogranicza małopolsko-śląskiego, z jego raubritterami i magnatami przemysłowymi.


Książkę szczerze polecam, choć zdaje się, że póki co można ją dostać tylko niemalże spod lady - w jednej z sosnowieckich... herbaciarni. No cóż, takie czasy nastały dla książek historycznych.

wtorek, 20 października 2015

ARMIA XIĘSTWA SIEWIERSKIEGO



Artykuł, który ukazał się w wakacyjnym wydaniu magazynu "NOWE ZAGŁĘBIE". To temat na większe opracowanie, jedna z moich idee fixe, ale niech będzie, bo dawno nic na blogu nie napisałem. :)

Wojskowość Pierwszej Rzeczypospolitej jest tematem dość zawiłym. Konia z  rzędem laikowi, który będzie się orientował w niuansach, jak odróżnić wojska kwarciane od powiatowych. każdy wie, że na naszą husarię nie było mocnych, tak samo gromiła szwedzkich rajtarów jak kozackich mołojców. Ale kto, gdzie i za co (a właściwie: za ile?) walczył – jest już niezwykle trudne do ustalenia. Jednym z ciekawszych zagadnień, jak dotąd w ogóle nie rozpoznanym przez historyków, jest kwestia wojska wystawianego przez biskupie Księstwo Siewierskie.
           
Już na samym wstępie należy się Czytelnikom pewne istotne wyjaśnienie: otóż słowo „armia” nie jest tu stosowane w swym ścisłym znaczeniu, zależnym od liczebności wojsk. Mamy na myśli raczej ogół sił zbrojnych, wystawionych przez dane państwo. Czy w przypadku Księstwa Siewierskiego możemy się posłużyć takim skrótem myślowym?

KSIĘSTWO SIEWIERSKIE

„Kradnij, zabijaj, ale Siewierz omijaj” – to przysłowie nie jest stosowane tylko w przypadku Księstwa Siewierskiego, ale tutaj rzeczywiście pasuje jak ulał. Księstwo, położone na styku ziem Korony Królestwa Polskiego i Cesarstwa, szczyciło się własnym, niezależnym sądownictwem. Powiedzmy od razu: nie tylko sądownictwem. W skali Rzeczpospolitej trudno znaleźć analogię, ale jeśli spojrzymy na współczesną mapę Europy, już tak. Gdyby Księstwo Siewierskie przetrwało do dzisiaj (a okoliczności jego likwidacji, swego rodzaju staropolski „skok na kasę”, mogą i powinny stanowić kanwę nie tylko artykułu w lokalnym miesięczniku, ale odrębną monografię) byłoby takim mniej więcej państwem, jak Księstwo Lwchtenstein czy Andora. Przypomnijmy: zakupione z rąk księcia cieszyńskiego Wacława w roku 1443 księstwo siewierskie nie weszło w skład Korony. Nabywca, znany skądinąd biskup Zbigniew Oleśnicki zakupił ten skrawek ziemi, położony w klinie między Czarną Przemszą a Brynicą, dla kapituły krakowskiej. Od tego momentu każdorazowy biskup krakowski nosił także tytuł księcia siewierskiego. Od tego momentu należy także – naszym zdaniem – pisać nazwę księstwa z dużej litery. Ciekawostką historyczną może być fakt, ze sam tytuł księcia siewierskiego biskupi krakowscy utrzymywali aż do… połowy XX wieku. Jeszcze i dziś możemy spotkać się z określeniem „kuria książeco-metropolitarna”. Już rzut oka na mapę XVII-wiecznej Rzeczypospolitej daje nam dużo do myślenia: Księstwo Siewierskie nie wchodzi w skład ziem koronnych Rzeczypospolitej (której granica zatrzymywała się u stóp zamku Będzińskiego, na Czarnej Przemszy), ale jest częścią… województw krakowskiego. Prawda, że dziwne?
Sama likwidacja Księstwa, jak i połączona z nim sekularyzacja dóbr biskupich w czasie sławnego Sejmu Czteroletniego, była niebywałym skandalem zasługującym na odrębny artykuł. Wróćmy jednak do korzeni: zakupione przez biskupa Oleśnickiego Księstwo było w praktyce niezależnym tworem państwowym, prowadzącym własną politykę (z wyjątkiem zagranicznej), posiadającym własne sądownictwo, monetę, nadania szlacheckie i… armię. Oczywiście biskupi nie ze wszystkich swych przywilejów korzystali w sposób pełny: na przykład od dziś nie znamy jakiejkolwiek monety bitej w książęcym Siewierzu. Kwestia indygenatów (nadań szlacheckich) zawsze budziła sporo kontrowersji, choćby w momencie ich akceptacji podczas inkorporacji Księstwa do Korony. Innym, jak dotąd mało poznanym zagadnieniem jest kwestia sił zbrojnych Księstwa. Nie możemy oczywiście, w świetle zachowanych źródeł (czytaj: ich braku) dokładnie określić składu, struktury, barwy czy uzbrojenia tej armii, nie mamy jednak wątpliwości co do jej istnienia. Temat ten jak dotąd nie znalazł się na warsztacie żadnego historyka, stąd też i poniższe rozważania stanowią jedynie rodzaj wstępnego rozpoznania zagadnienia.


Piotr Gembicki - biskup krakowski i książę siewierski.


Czy Księstwo Siewierskie miało swoje wojsko? Na tak zadanie pytanie możemy z całą pewnością odpowiedzieć: tak. Świadczą o tym zarówno przywileje biskupów krakowskich nadawane Księstwu (jak choćby zachowany w zbiorach Muzeum Zagłębia w Będzinie dokument Piotra Gębickiego) jak i znane z historii fakty jego użycia w boju. O najbardziej znanym powiemy za chwilę. Co więcej: w zachowanych szczątkowo materiałach co rusz napotykamy osoby, które w hierarchii Księstwa pełniły jakąś funkcję wojskową. Marszałkami siewierskiego koła rycerskiego byli na przykład: Michał Jarocki z Jaroszyna (1699), Jan Adolf Frankenberg (1712-1723) czy też jego zięć, „towarzysz znaku pancernego najjaśniejszego królewicza jegomości polskiego Augusta”, Franciszek Piegłowski (od 25 kwietnia 1724 roku). jego z kolei syn, Stefan Antoni Piegłowski, w połowie XVIII stulecia pełnił funkcję chorążego siewierskiego. Jeśli kogoś nie przekonuje tytuł marszałka koła rycerskiego dodajmy, że zarówno Michał Jarocki jak i Jan Adolf Frankenberg byli także rotmistrzami Księstwa Siewierskiego, a to już tytuł czysto wojskowy, powiedzielibyśmy dziś: stopień oficerski. Podobne funkcje dzierżyli także członkowie najznamienitszego rodu zamieszkującego tereny Księstwa: Mieroszewskich.
Znane jest kilkukrotne użycie sił zbrojnych księstwa w walkach na pograniczu. Już Zbigniew Oleśnicki przy pomocy swoich oddziałów odpierał napady książąt śląskich. Fryderyk Jagiellończyk (kardynał i biskup krakowski, książę siewierski w latach 1488 – 1503) ) zebrał jeźdźców 500 i kilka rot piechoty, lecz nim się to przywlekło, do Korczyna oni uszli”. Piotr Tomicki (biskup w latach 1524-1535) w roku 1526, gdy król wyprawił się z pospolitym ruszeniem na Turki i Tatary, on zaciągnął stukonną chorągiew i wysłał z dóbr swoich co dziesiątego człowieka, za co dziękował mu Zygmunt August listem. Znany XVII-wieczny kronikarz (także biskup) Paweł Piasecki wspomina, że Filip Padniewski (biskup książę siewierski w latach 1560-1572) „utrzymywał dwór okazały, gdyż jeździło przed nim 200 konnych strojnych w bławaty, a na każdym był łańcuch złoty – może tylko złocisty?Z kolei biskup Franciszek Krasiński (1572-1577) podczas bezkrólewia, po śmierci Zygmunta Augusta, przeciw Tatarom posłał 100 koni ze Stanisławem Krasickim oboźnym a na Gdańszczanów 50 husarzy i 200 piechoty. Naśladując Padniewskiego, który się wszędy okazale okazywał, stawił się przy koronacji Henryka króla w 200 ludzi konnych, na włoski obyczaj ubranych, z których każdy miał złoty łańcuch na szyi a przy koronacji Batorego tęż sztukę pokazał w 50 husarza uzbrojonego, których wysłał wraz z królem pod Gdańsk, przydawszy do tego 200 pieszych z rusznicami, pod doświadczonym wodzem Stanisławem Pękosławskim”. Jeszcze Marcin Szyszkowski (1616-1630) „nie żałował ze szkatuły swojej na żadne potrzeby krajowe, a pod Chocimską wojnę, dla obrony Krakowa, oddanego mu w opiekę, chował 400 piechoty i 100 jezdnych.

SIEWIERZANIE POD CZORSZTYNEM

Bez wątpienia najbardziej znanym epizodem wojennym, w którym bez wątpienia brało udział wojsko Księstwa Siewierskiego, była pacyfikacja powstania chłopskiego na Podhalu, znanego w historiografii jako powstanie Aleksandra Kostki-Napierskiego. Dziwna to postać, w dobie PRL-u kreowana na przywódcę antyfeudalnego powstania uciemiężonego ludu polskiego. Niby szlachcic, oficer z czasów wojny trzydziestoletniej, do dziś budzi kontrowersje wśród historyków: czy był świadomym dywersantem Bohdana Chmielnickiego czy też działał samodzielnie (ulice jego imienia w kilku większych miastach Polski po dziś dzień świadczą o niemożności rozstrzygnięcia tego sporu). Przypomnijmy pokrótce tło tamtych wydarzeń. W roku 1648 na wschodnich kresach ogromnej Rzeczypospolitej wybuchło powstanie. Ani pierwsze, ani ostatnie, powtarzały się one wówczas ze średnią częstotliwością co 10 lat. Tym razem na czele buntu stanęła jednak postać wyjątkowa – Bohdan Chmielnicki, który już w pierwszych kilku starciach zbrojnych upokorzył armię polską armię i zagroził spoistości państwa. W roku 1651 miało dojść do – zwycięskiej dla wojsk koronnych – bitwy pod Beresteczkiem, ale przywódca kozacki nie zasypywał gruszek w popiele i jak się zdaje próbował rozniecić powstanie na ziemie rdzennej Rzeczypospolitej. Właśnie w tym celu miał się posłużyć Kostką-Napierskim, który w czasie, gdy cała niemal armia koronna znajdowała się na bezdrożnej Ukrainie, wzniecił bunt na Podhalu. Powołując się na rzekome rozkazy królewskie nawoływał do obalenia władzy szlachty i w czerwcu 1651 roku zajął zamek w Czorsztynie. Prawdopodobnie oczekiwał zbrojnej pomocy ze strony księcia siedmiogrodzkiego Jerzego Rakoczego, który jak wiadomo wystąpił przeciwko Polsce dopiero po kilku latach, już w dobie „potopu” szwedzkiego, jako sojusznik Karola Gustawa.
Kiedy całe wojsko koronne zbierało się do walnej bitwy na Ukrainie (bitwa pod Beresteczkiem miała miejsce na przełomie czerwca i lipca), w całym kraju nie było żadnej siły zdolnej powstrzymać zbuntowane chłopstwo, Żadnej, z wyjątkiem prywatnych zaciągów biskupa krakowskiego – księcia siewierskiego Piotra Gębickiego. Własnym sumptem wystawił on ze swoich małopolskich dóbr może ni silną, ale wystarczającą armię. W jej skład weszły następujące oddziały: z Siewierza 200 ludzi piechoty, 60 harników (czasami w tym kontekście jest mowa o kawalerii) oraz dwa działa, z Lubowli 150 ludzi i także 2 działa, z samego Krakowa 250 ludzi oraz dragonia biskupa z jego dóbr muszyńskich – w sumie pod Czorsztynem połączone siły biskupa liczyły około tysiąca ludzi z przynajmniej czterema działami. Energiczne działania bp Gębickiego (jego armia pod Czorsztynem pojawiła się już 22 czerwca) skutecznie powstrzymały rozwój powstania na Podhalu. Powstańcy, skupieni w licznych zbrojnych watahach, ruszali już na Kraków, ale sam Napierski w Czorsztynie zupełnie nie był przygotowany do obrony – załogę zamku w tym czasie stanowiło zaledwie 27 chłopów i 5 dziewcząt. Posłaniec, którego wysłał po zakup kul i prochu, został schwytany. Napierski „topił ołów z okien, gwoździe z gontów wyjmował, posadzki marmurowe rzucał, kule zbierał, lał na dragonów smołę, raził gradem kamieni i choć sam ranny, bronił się przez dwa dni do upadłego”. 24 czerwca zamek został zdobyty, Kostka-Napierski schwytany i wkrótce potem (28 lipca) nabity na pal. Podhalańscy chłopi podobno jeszcze próbowali ratować swojego przywódcę, ale egzekucja w zasadzie odbyła się bez przeszkód. We wtorek przed południem na podkrakowskich Krzemionkach zebrał się rządny wrażeń lud krakowski. „Kat Szymek nie umiał pala wbić, po kilka razy weń uderzył, nim egzekucję spełnił”. Kosztowało to podatnika całe 40 florenów, z czego 30 poszło na „napitek”…


This photo of Czorsztyn is courtesy of TripAdvisor
 
Udział wojska księstwa siewierskiego w tłumieniu powstania Kostki-Napierskiego był właściwie ostatnim jego wystąpieniem na arenie dziejów Polski. Przynajmniej – ostatnim znanym. Jeszcze w roku 1653 szlachta siewierska najeżdżała zbrojnie śląskie dobra Donnersmarcków w odwecie za zniszczenia, jakich dopuścili się werbowani przez nich rajtarzy na terenie ziemi siewierskiej rzekomo powoływani w celu pomocy Rzeczypospolitej w walce z Kozakami. Ciekawe skądinąd, że wraz z zanikiem aktywności siły zbrojnej biskupów krakowskich, pojawiają się informacje o różnych chorążych, rotmistrzach i innych urzędnikach wojskowych. Być może mamy w tym przypadku do czynienia jedynie z tytulaturą honorową, nie mającą żadnego przełożenia na tan faktyczny.

W temacie niewielkiej (w myśl przywilejów biskupich miało to być 200 ludzi piechoty i 60 konnicy) siły zbrojnej biskupiego Księstwa Siewierskiego nie da się dziś wiele powiedzieć. Nie dysponujemy w tej materii ani jednym konkretnym świadectwem, a wszelkie informacje są rozproszone w przeróżnych źródłach, nigdy dotąd pod tym kątem nie badanych. Do tych chlubnych, dziś już niemal zapomnianych, tradycji próbuje nawiązywać siewierskie bractwo rycerskie (Chorągiew Rycerska Księstwa Siewierskiego) w postaci kilkuosobowej sekcji „siedemnastowiecznej”, która regularnie ćwiczy swoje umiejętności w „robieniu szablą”. Mniej widoczni i spektakularni niż średniowieczni rycerze, mniej „wybuchowi” niż rekonstruktorzy czasów I i II wojny światowej, skutecznie nawiązują do rodzimych, militarnych tradycji Xięstwa.

piątek, 28 sierpnia 2015

TURNIEJ IMAGO BELLI - relacja

Wczoraj, tj. 27 sierpnia, miało miejsce ostatnie większe wydarzenie związane z wystawą IMAGO BELLI - turniej "Ogniem i Mieczem" o Buławę Prezydenta Miasta Dąbrowa Górnicza. Oto krótka relacja, okraszona fotkami. Autorami zdjęć są: Maciek Muzzy Mazur, Marta Gabryś i ja.
Za górami, za lasami - stolik z terenami przed pierwszymi bitwami.
Pula nagród oraz rezerwowe figurki dla graczy, który mieli nie dość swoich własnych sił.
Start turnieju zaplanowany był na godzinę 10, ale pierwsi uczestnicy pojawili się już przed 9. I dobrze, bo niektórym trzeba było jeszcze trochę pomóc w kwestii rozpisek i uzupełnienia swoich armii zbiorami MM "Sztygarka" i Klubu Gier. Około 10 byli już wszyscy (!) - nikt nie zawiódł. W sumie wystąpiło 14 zawodników z różnych stron Polski, ciężkie zmagania aż do późnego popołudnia toczyły się na 7 stołach.
 Tak zwani "wyjadacze" jeszcze przed starciami. Od lewej: Skościański, Szwedzki, Masakrator i Olbracht.
Przed pierwszą bitwą - jest jeszcze czas na sprawdzenie rozpisek.

Losowanie pierwszych par zgodnie z oficjalnym regulaminem turniejowym Wargamera miało charakter mniej więcej historyczny. Wszyscy grający podzieleni byli na dwa "koszyki" tak, aby nie spotkali się ze sobą armie z tej samej nacji. Dodatkowo nie chciałem abstrakcyjnych bojów typu Dania vs Turcja. Oczywiście w kolejnych rundach te obostrzenia nie obowiązywały i parowanie było według aktualnej punktacji. Wszystkich par pierwszych bitew mogę już nie pamiętać, ale na pewno Turcja potykała się z Tatarami i Moskwą, Szwecja z Danią, RONem i Kozakami, jeszcze RON z Tatarami (w dwóch bitwach jednocześnie). Doszło do ciekawych par, jako że turniej zgromadził graczy zarówno bardzo doświadczonych (m.in. 1 i 3 z rankingu) oraz absolutnych debiutantów. Z jednej strony oczywiście ujemnie wpływało to na poziom niektórych starć, z drugiej jednak najlepiej uczyć się od mistrzów, czyż nie?

 Spotkanie weterana z debiutantem - w takie starcia obfitował ten turniej.
 
 Czyżby tatarska wersja "Władcy Pierścieni"?. 


Pierwszą serię starć zgodnie z oczekiwaniami wygrał Olbracht. To właśnie w tej bitwie Turcja mistrza starła się z debiutującymi moskwicinami. Wynik starcia dość łatwy do przewidzenia, choć to na innym stole doszło do najbardziej zdumiewającego wyniku.. Kozacy Serdiuka zmyli głowę Szwedom prowadzonym przez Kacpra (zwycięstwo historyczne), zadając im bardzo duże straty i eliminując obu dowódców. Kozakom nie wyszło to zresztą na dobre, bo w drugiej rundzie natknęłi się na Turków Olbrachta...
 Smartfon - teren niedostepny ;)

  Tatarzy we dworze.
 Obóz tatarski.

Nie mam pod ręką kart gracza, żeby dokładnie opisać poszczególne starcia z każdej rundy, zresztą nie jest to chyba konieczne :). Po drugiej rundzie nadal na prowadzeniu był Olbracht (11 punktów) ale po piętach mu deptali Szwedzki i Skościański (po 10) - czołówka była już zatem wykrystalizowana. Tyle że nastąpiła przerwa obiadowa i krótka wizyta w... kopalni ćwiczebnej naszego muzeum. Nikt nie został w podziemiu, ięc po jakichś dwóch godzinach doszło o finałowych starć.

 W wplnych chwilach można było rozegrać partyjkę Stratego...

...a nawet Neuroshima Hex.

 Sądząc po minie obiad, choć w warunkach niemal polowych, chyba smakował.

Przed szychtą - żeby nieco schłodzić szare komórki wszyscy gracze udali się do kopalni...
Ze zrozumiałych względów uwagę widzów (bo oprócz graczy byli i tacy) przykuwały zwłaszcza dwa stoły: Olbracht stanął do boju ze Szwedzkim Generałem, który tym razem prowadził do boju polskich partyzantów. Skończyły się żarty, co widać było po poważnych minach obu graczy, mniej skorych do pogawędek na boku. W końcu w rogu sali na zwycięzce czekała buława hetmańska. Na stole obok doszło do bratobójczej walki Tatarów Skościańskiego i Masakratora. Ta bitwa zakończyła się strategicznym zwycięstwem Skościańskiego i cała uwaga skupiła się na stole, gdzie doszło do rzeczy zdumiewającej. Polscy powstańcy tak dzielnie stawiali opór tureckim najeźdźcom, że przez jakiś czas wydawało się, że wygrają to starcie. Ostatecznie bitwa zakończyła się remisem ze wskazaniem na Olbrachta, co jednak nie wystarczyło na zwycięstwo w całym turnieju. Pełne wyniki dopiszę jutro, ale pierwsza trójka ukształtowała się następująco:

I miejsce SKOŚCIAŃSKI (19 punktów)
II miejsce OLBRACHT (18 punktów)
III miejsce SZWEDZKI (16 punktów)

 Jak widać finałowe walki wzmagały napięcie...
 ...wokół stołu gromadzili się kibice...
... ale wszystko koćzyło się w pełnej zgodzie.
A może Pan Prezydent spróbowałby swoich sił? Zaproszenie na następny turniej czeka.
Nagrodą za zwycięstwo była oczywiście buława, którą osobiście wręczał sam Prezydent Dąbrowy Górniczej Zbigniew Podraza. Za II i III miejsce były dwie klimatyczne gry planszowe, przy czym Olbracht miał możliwość wyboru. W sumie wybrał cięższe pudełko z grą BOŻE IGRZYSKO: MAGNACI. Dla Szwedzkiego został SIGISMUNDUS AUGUSTUS. Grałem w obie i mnie osobiście bardziej podoba się ta druga, ale to oczywiście rzecz gustu. W każdym razie oba tytuły bardzo polecam, a w "Zygmunta" można nawet zagrać w Muzeum (w Magnatów zresztą też, ale po wcześniejszym umówieniu). Czwarte miejsce ex aequo zajęli SaKage i Serdiuk 11 - ten pierwszy jako najlepszy spośród uczestników cotygodniowych warsztatów w Muzeum otrzymał dodatkową nagrodą ufundowaną przez firmę Wargamer, producenta "Ogniem i Mieczem".
 Skościański z dumą odbiera buławę z rąk Prezydenta. Jeszcze nie wie, jak na to zwycięstwo zareaguje żona :)
 Chwila do namysłu - SIGISMUNDUS AUGUSTUS czy może MAGNACI
Jednak MAGNACI.
 Zatem dla Szwedzkiego pozostał "Zygmunt" - będą w Lesznie poznawali meandry życia dworskiego za pierwszego Wazy na polskim tronie.

Podsumowując - paru rzeczy się nauczyłem i jeśli będę organizował następny turniej, mam nadzieję uniknąć pewnych błędów, drobnych, ale jednak. Na szczęście była parzysta liczba graczy i nie musiałem ruszać do walki osobiście - choć mały podjazd siedmiogrodzki oczywiście czekał w gotowości.
 Obóz tatarski po ostatniej bitwie.
 Jeszcze tylko pamiątkowa fotka (wymagana przez regulamin turniejowy Wargamera).
 A może umówimy się na małą partyjkę Magnatów?

Bardzo chciałbym podziękować wszystkim, dzięki którym ten turniej w ogóle był możliwy, przede wszystkim dyrektorowi Muzeum Arkowi Rybakowi i Urzędowi Miejskiemu z panem Prezydentem na czele. Pierwszy dał zielone światło a drugi niezbędne fundusze. Oczywiście wszystkim graczom, którzy musieli trochę zaryzykować, bo jechali nieco w ciemno - wszak nie jestem znany z gier turniejowych a i Dąbrowa Gornicza to do wczoraj terra incognita jeśli chodzi o scenę turniejową "Ogniem i Mieczem". Dzięki, że przyjechaliście, choć wiem, że czwartek to dość nietypowy termin jak na tego rodzaju imprezy. Mam nadzieję, że było warto i zobaczymy się jeszcze kiedyś.

PS - na CHOMIKU pojawił się Folder IMAGO BELLI do ściągnięcia.

sobota, 11 lipca 2015

W POSZUKIWANIU ZAGINIONEGO MIASTA (cz. 2 - MIRZOWICE, MŁYN BOROWIEC)

(Część 1 znajduje się TUTAJ)

Podlinkowana wyżej część pierwsza (a właściwie jedyna, bo artykuł, którego pierwszy zarys powstał z górą 15 lat temu, był pewną całością) okazuje się być najczęściej wyświetlanym postem na tym blogu. Nawet parę maili w tej sprawie dostałem. Od jakiegoś czasu obiecywałem sobie, że muszę w opisywane miejsce pojechać, w końcu teraz mieszkam nawet nie daleko, parę kilometrów zaledwie, za górą i za lasem. No i dzisiaj nadarzyła się okazja - wziąłem rower, aparat i zapas napojów. Oto krótka relacja z ciekawej wycieczki.

Od razu powiem - znalazłem miejsce po dawnym grodzie i nawet resztki starego młyna kilkaset metrów dalej!!! Ale po kolei.

Pierwsze jakieś dwa kilometry cały czas pod górkę. Tę część trasy mam dobrze i regularnie zjeżdżoną - przez Reczki na szczyt jednego z okolicznych wzniesień, gdzie na skrzyżowaniu dróg zrobiłem sobie pierwszy krótki postój. Drogowskaz jest nieco złudny, zwłaszcza dla tych, co jadą do Siewierza, bo realna odległość do miasta jest znacznie większa. te 5,5 km oznacza granice miasta, czyli de facto łąki za Trzebiesławicami.


Potem było z górki. Z pięknymi i rozległymi widokami, że nie sposób było się nie zatrzymać. Tradycyjnie nie wziąłem lornetki ale kto wie, z tego miejsca (tylko nieco w prawo niż na zdjęciu) może być nawet widoczny Ogrodzieniec. W każdym razie to co widać na horyzoncie to Jura.  A dla wszystkich, którzy myślą, że Dąbrowa Górnicza to kominy i kopalne, spieszę donieść, że wszystkie fotki w tym poście zostały zrobione albo w granicach administracyjnych DG, albo niedaleko za nimi.


Co chwila miałem dylemat, którą drogę wybrać. Na szczęście każda była... z górki. Wybrałem zakręt w prawo, żeby przejechać obok koscioła w Chruszczobrodzie, który już sie wyłania spośród pól.


Chruszczobród świętuje - tu jubileusz parafii:


A tu samej miejscowości:


Na remizie wisi jeszcze podobny transparent wieszczący 100-lecie miejscowej OSP. gdzieś niedawno słyszałem ciekawą maksymę: żyjemy w ciekawych czasach, gdzie chleb drożeje, a igrzyska tanieją...

W Chruszczobrodzie moim celem była dolina Mitręgi. To gdzieś nad tą rzeczką przed kilkuset laty stał dwór Mirzowskich i nieistniejące już dziś Mirzowice, a w czasach nam bliższych dwór Grabiańskich.


Po drugiej stronie rzeczki moją uwagę zwróciła ta grupa zabudowań. I okazało się, że słusznie - tutaj właśnie znajdował się folwark. Jeden z domów, gruntownie przebudowany przez nowych właścicieli, ponoć jeszcze pamięta te stare czasy.


Pojechałem dalej, na koniec wsi (dziś Chruszczobród- Piaski). Zatrzymałem się przy tym drewnianym domku i zapytałem o stary dwór.


Okazało się, że stoję właśnie w tym miejscu! Ten rozłożysty kasztanowiec jest jedną z nielicznych pozostałości. Kikadziesiąt metrów dalej jest jeszcze drugi kasztanowiec a przy nim - piwnica, niegdyś należąca do zabudowań dworskich. Tak wygląda wejście do piwnicy:


A tak wnętrze:


Jeszcze parę fotek z najbliższego otoczenia:


Ta sama piwnica od tyłu:


Dwór Grabiańskich stał podobno dokładnie w tym miejscu, gdzie ten szary budynek:


Dwór znalazłem (a więc i same Mirzowice), pojechałem więc dalej, do miejsca, gdzie na starych mapach widnieje młyn Borowiec. Jeden z mieszkańców mówił, że śladu po nim nie zostało, ale co tam, chciałem chociaż samo miejsce zobaczyć.

A miejsce wygląda dość okazale - ta zabagniona dolinka otoczona ogrodzeniem to z pewnością dawny staw młyński.


Przystanąłem żeby zrobić zdjęcie, rozejrzałem się wokół...






... zdębiałem. Ślady dawnego, metalowego ogrodzenia (złomiarze jak widać tak daleko nie docierają) a za nim... ruiny młyna:



Pora wracać - kawałek tą samą drogą, potem w bok. Zatrzymałem sie jeszcze na chwilę, żeby od tyłu popatrzeć na dawne Mirzowice:


Przede mną droga powrotna - niby niedaleko, ale tę górkę na horyzoncie muszę jednak pokonać, a Maja Włoszczowska to ja nie jestem :)


Schowałem aparat, żeby mi w jeździe nie przeszkadzał, a to błąd:


To nie jest odlatujący bocian, a jedynie dowód na bliskość lotniska (Pyrzowice).


I to byłoby na tyle. Jak sobie jeszcze zafunduję jakąś przejażdżkę, to może znowu coś odkryję?

EDIT: jeszcze małe uzupełnienie o mapy, którymi nie dysponowałem w chwili pisania artykułu przed laty:

 Mapa z 1943 roku, niemiecka. Czerwonymi kropkami zaznaczyłem całą trasę mojej wycieczki.

To samo w zbliżeniu - jest i folwark, i młyn i Mirzowice, choć bez wyraźnie zaznaczonego dworu.
 Na mapie Pertheesa, której wtedy nie miałem w odpowiedniej rozdzielczości, dwór stoi jakby bliżej Mitręgi. No ale to jest koniec XVIII wieku, więc zarówno bieg rzeczki mógł uleć lekkiej mianie, jak i ówczesna kartografia pozostawiała jeszcze wiele do życzenia.