wtorek, 24 listopada 2020

CZYSTA (śladami świętej Katarzyny w Ujejscu, Grzywnie, Będzinie i na Synaju)

Styczeń 2020. Pandemia za progiem. Jeszcze nie wiemy, jak za kilka tygodni będzie wyglądał świat. Na razie wszystko jest hen za górami. Takimi jak te, w różnych kolorach żółci i brązu, spieczonych słońcem. Dokładnie jak 3200 lat temu, kiedy wędrował przez nie Lud. Patrząc na okolicę, nic dziwnego ze Lud szemrał. I buntował się. Nic tu nie ma, jeśli nie liczyć skał i piasku. Z kolorów, oprócz tych żółci i brązów, jest jeszcze błękit nieba. To wszystko. Nawet jadąc szybkim busem w towarzystwie młodego małżeństwa z Arabii Saudyjskiej jakiś rachityczny krzew widzimy średnio raz na godzinę. Tęsknię za zielenią, ale krajobraz jest fascynujący. Chętnie bym wysiadł i wszedł w labirynt skał. Przystanek jest, ale tylko na kawę prażoną w gorącym piasku. Przyautostradowy MOP wygląda jak beduińska wioska. Jest wczesny ranek. Jedziemy do Świętej Katarzyny. 

Katarzyna Aleksandryjska towarzyszy mi od lat, choć dopiero niedawno uświadomiłem sobie jej obecność. Niedługo minie 50 lat, jak rodzice zanieśli mnie do chrztu w Grzywnie koło Chełmży, na krzyżackiej ziemi. Trudno nie kochać się w surowym gotyku, jeśli się jest związanym z takim miejscem. Jeszcze do niedawna nie zastanawiałem się nad patronką tego kościoła, teraz już wiem – to Katarzyna! Zainteresowanych odsyłam TUTAJ (warto!) – ja mam jednak pisać o Zagłębiu.

 Kościół w Grzywnie. Po lewej stronie widać pień drzewa, pod którym znajdują sie groby moich dziadków.

Klamra się jeszcze nie domknęła, czego dowodem jest ten wpis, ale teraz mieszkam kilkaset metrów od kaplicy Świętej Katarzyny. Niewielka, drewniana, stojąca niegdyś w sąsiedztwie dworu, dzisiaj w cieniu nowego kościoła. Warto skręcić i zajrzeć za winkiel – wszak to drugi pod względem wieku – po kościele w Gołonogu – budynek w dzisiejszej Dąbrowie Górniczej. Zabytek jak się patrzy, ale o nim za chwilę. Najpierw opowiedzmy o Katarzynie. A że większość potencjalnych czytelników tego testu korzysta z dowolnego urządzenia wielofunkcyjnego, w tle można (trzeba!) puścić sobie muzykę. Na przykład tę: VESPERAL CANON.

Kim była Katarzyna? Urodziła się w Aleksandrii, w północnym Egipcie, jednej z kolebek chrześcijaństwa, w rodzinie królewskiej. Nie wiemy dokładnie kiedy, gdzieś pod koniec III stulecia, ok. 280 roku. Niektórzy wątpią  w jej istnienie, ja nie. Niewiele jest źródeł mówiących o jej życiu. Zachowane dwa opisy męki i śmierci pochodzące z VI wieku są pełne legend, także o tym, jak znalazła się na Synaju. Ale wspominają ją już IV-wieczni pisarze: Rufin i Euzebiusz z Cezarei Palestyńskiej, pierwszy historyk chrześcijaństwa.

 

Ojcem Katarzyny miał być Kustos (prawie jak kustosz ;) ) który zapewnił córce nie tylko królewski majątek, ale i dobre wykształcenie. Słynęła z urody – o jej rękę starali się najzamożniejsi mieszkańcy Aleksandrii – bezskutecznie: dziewczyna złożyła śluby czystości. Imię zobowiązywało, wszak Katarzyna (Aikatherine) znaczy: czysta. Przyszło jej żyć w naprawdę ciężkich czasach – wkrótce nastąpiło jedno z najdłuższych i najkrwawszych prześladowań chrześcijaństwa, za panowania cesarza Dioklecjana i jego współrządców: Galeriusza, Maksymiana i Konstancjusza I. Dioklecjan „odpowiadał” za wschodnie wybrzeże Morza Śródziemnego (do 305 roku), Maksymian (Maksymin, Maksencjusz) m.in. za północną Afrykę. Najbardziej zagorzałym w prześladowaniach był właśnie Maksymian, który osobiście dopilnowywał realizacji edyktów Dioklecjana. Osobiście przybył do Aleksandrii gdzie wezwał ludność do złożenia ofiary rzymskim bogom. W obronie swoich poddanych wystąpiła m.in. młodziutka, niespełna dwudziestoletnia Katarzyna, podtrzymująca chrześcijan w ich świadectwie wiary i zachęcając władcę do poznania prawdziwego Boga. Maksymian zorganizował dysputę – nawet w czasie okrutnych prześladowań znalazło się jakieś miejsce na dialog. Sprowadzono Katarzynę do pałacu i postawiono przed zgromadzeniem pięćdziesięciu mędrców, filozofów i retorów, którzy mieli ją przekonać, jak bardzo się myli. Rezultat dysputy był zgoła odwrotny – to wielu z dyskutantów nawróciło się na chrześcijaństwo. Skoro mędrcy (mężczyźni) nie dali rady kobiecie – co może być srogą przestrogą na przyszłość i po wsze czasy – Maksymian wysłał do więzienia, w którym przebywała Katarzyna, swoją żonę wraz z oddziałem dwustu żołnierzy, którzy… nawrócili się na chrześcijaństwo. Maksymian się wściekł i skazał dziewczynę na tortury – smagano ją wołowymi żyłami, miażdżono kołem, morzono głodem. Legenda mówi że koło, nabijane hakami, pękło i zabiło oprawców. Męstwo i świadectwo dziewczyny nawróciło samą żonę Maksymiana, która publicznie wyznała, że jest chrześcijanką i poniosła męczeńską śmierć. W końcu wyprowadzono Katarzynę poza mury miasta, na miejsce kaźni, gdzie ścięto jej głowę. Z jej szyi wytrysnęło mleko a ciało zostało przeniesione przez aniołów na Synaj. Tyle historia (dziejąca się gdzieś w przedziale między 307 a 312 rokiem) pomieszana z legendą, nie dojdziesz już dzisiaj, w jakich proporcjach.

Jest jedną z najważniejszych – jeśli w ogóle można tak kategoryzować – kościoła powszechnego, czczona zwłaszcza na Wschodzie (w odróżnieniu od bardziej „zachodniej” św. Cecylii) jako jedna z 14 Wspomożycieli. Jest patronką uczennic krawiectwa, modystek i w ogóle młodych dziewcząt, zakonu katarzynek, sztuk wyzwolonych, notariuszy, adwokatów, prokuratorów, teologów, filozofów, profesorów, studentów, literatów, stowarzyszeń literackich, zecerów. Z uwagi na haki występujące w kole chroni tych, którzy maja do czynienia z ostrymi narzędziami (np. fryzjerów, szewców). Występuje w herbach wielu miast i regionów, także w Polsce (m.in. Działdowo, Nowy Targ, Dzierzgoń). Jej święto jest obchodzone 25 listopada, trzy dni po Cecylii. W ikonografii przedstawiana jest w czasie dysputy z mędrcami lub w chwili męczeńskiej śmierci. Możemy ją też znaleźć, jak na obrazie Bergognona (Ambrogio da Fossano) w chwili mistycznych zaślubin z Chystusem, gdzie maleńki (tu nawiązanie do mleka, który wytrysnęło z szyi Katarzyny) Jezus zakłada jej na palec złoty pierścień. Jeśli już jesteśmy przy malarstwie – malowali ja tacy giganci pędzla i palety jak Hans Memling,  Correggio, Tintoretto, Caravaggio, Rafael i setki innych. Głównymi atrybutami świętej są oczywiście pęknięte koło, korona, królewski strój, księga, miecz i pierścień. A także piorun, który nieopacznie przyjęły sobie za symbol zwolenniczki zabijania nienarodzonych dzieci.

Mistyczne zaślubiny św. Katarzyny z Jezusem, mal. Ambrogio da Fossano (National Gallery, London).

Dużą czcią cieszyła się (czy cieszy?) także w Polsce, gdzie poświęconych jej jest ok. 170 kościołów i budowli sakralnych, także w naszym regionie (kaplica w Ujejscu, kościół w Będzinie-Grodźcu). Szczególna pamiątka związana z jej kultem jest przechowywana w Muzeum Zagłębia w Będzinie, o czym za chwilę. W polskiej tradycji ludowej wigilia św. Katarzyny (czyli 24 listopada) jest wieczorem wróżb dla młodych mężczyzn dotyczących ożenku. Na Mazowszu istniał zwyczaj wkładania pod poduszkę spódnic znajomych dziewcząt, aby we śnie przywołać postać przyszłej żony.


Święta Katarzyna w heraldyce - screen z wiki.

Nie wymieniłem wyżej wszystkich patronatów św. Katarzyny, gdyż jedna dziedzina zasługuje na osobne omówienie: chodzi o wszystkie zawody w jakikolwiek związane z kołem, narzędziem męczeństwa. Na jej pomoc mogą liczyć prządki, młynarze, garncarze, szlifierze, kołodzieje, stelmachowie, woźnice a nawet – rowerzyści i kolejarze. W ujejskiej kaplicy do dziś rokrocznie ma miejsca uroczysta msza w intencji kolejarzy właśnie.

Przyjrzyjmy się zatem lokalnym pamiątkom związanym ze świętą Katarzyną. Skupię się na dwóch: ujejskiej kaplicy i dokumencie z będzińskiego muzeum.

Kaplica św. Katarzyny Aleksandryjskiej w Ujejscu, stan z pocz. lat 90. XX wieku.

Kaplica pod wezwaniem św. Katarzyny Aleksandryjskiej znajduje się na terenie placu parafialnego, w cieniu starych drzew i nowego kościoła. Przez niektórych zwana jest kaplicą kolejową, z uwagi na istniejące do dziś nabożeństwo. Jest jednak starsza niż zawód kolejarz, stąd bliższe prawdzie będzie jej określenie jako kaplica dworska. Jest zagadką historii, dlaczego Ujejsce, jedna z największych okolicznych wsi (dziś dzielnica Dąbrowy Górniczej) aż do czasów nam współczesnych nie miało własnej parafii. Do kościoła w Wojkowicach Kościelnych mieszkańcy wsi (i dworu) mieli jakieś 4 kilometry, niby niewiele, ale podróż taka czasami mogła być uciążliwa. Chyba to skłoniło dawnych właścicieli Ujejsca do ufundowania kaplicy. Data fundacji i budowy nie jest dokładnie znana, choć powszechnie przyjmuje się koniec XVIII wieku. Wskazują na to zarówno lokalna tradycja jak i badania konserwatorskie, a potwierdzić może znajdująca się przed wejściem do kaplicy żelazna tablica z datą 1793.

Płyta przed wejściem do kaplicy, fot. M. Wesołowski.

Kaplica ma dość niezwykły kształt pięciokąta. Według suchej dokumentacji konserwatorskiej: „wolnostojąca, drewniana, oszalowana, na kamiennej podmurówce. Na rzucie prostokąta [sic!] jednoprzestrzenna, od strony prezbiterium zamknięta trójbocznie [czyli jednak… pięciokątna]. Orientowana. Kryta dachem namiotowym, pobitym gontem. Wnętrze zamknięte sufitem drewnianym. Wejście prostokątne, okna trójkątne”. Kilkakrotnie była przebudowywana (choć może bliższe rzeczywistości będzie określenie: remontowana) – najważniejsze prace miały miejsce w latach 1820 i 1934 oraz w latach 70. XX wieku – założono wówczas instalacje elektryczną, naprawiono dach i rynny, przemalowano (po raz kolejny) wnętrze. Wnętrze przemalowywane było zresztą kilkukrotnie, o czym świadczą kolejne warstwy malarskie, których konserwatorzy dopatrzyli się przynajmniej pięciu. Pod obecną białą warstwą znajdują się olejne, barwne, z motywami geometrycznymi, których odsłonięty świadek można oglądać do dziś, na prawo od wejścia, patrząc od wnętrza kaplicy.

Kaplica Św. Katarzyny - zachowane fragmenty oryginalnej polichromii.


Zachowany świadek, fot. M. Wesołowski.

Wewnątrz kaplicy zachowały się dwa razy po trzy rzędy drewnianych barokowych ławek i ołtarz, także barokowy, z końca XVIII wieku, o czym świadczy najstarsza, błękitna warstwa polichromii. Sam ołtarz tez kilkukrotnie był odnawiany (ostatnio w latach 2005-2006) często zmieniając swoją kolorystykę. Jeden z lokalnych rzemieślników, jakiś odległy przodek mojej żony, wyrył nożykiem na tylnej desce: „Renovatio 1835, Franciszek Kramarczik stolarz”.

Ołtarz - z wyjętym do konserwacji obrazem MB Częstochowskiej.


Oko w trójkącie - fragment glorii ujejskiego ołtarza w czasie konserwacji (widać fragmenty polichromii z różnych okresów).


Rekonstrukcja barw ołtarza z różnych okresów (rysunki i fotografie - dokumentacja konserwatorska, M. Mietlicka).
 
Wnętrze kaplicy, fot. M. Wesołowski.
 

Do niedawna na wyposażeniu kaplicy był także obraz „Męczeństwo Świętej Katarzyny” znajdujący się obecnie w budynku plebanii. Autor dzieła nie jest znany, prawdopodobnie był nim jakiś lokalny artysta z 2 poł. XVIII wieku. Na osi obrazu widoczna jest sama Katarzyna, w białej sukni, zielonym staniku, okryta czerwonym płaszczem, uchwycona w momencie pochwycenia przez dwóch siepaczy Maksymiana, z których jeden jest… Murzynem (raczej nie Afroamerykaninem ;) ) Wokół tych trzech postaci, stojących na jakimś podium czy podwyższeniu, widać tłum zwykłych w takich okolicznościach gapiów. I tutaj także widzimy Murzyna w złotej szacie w towarzystwie psa. W oddali widać miasto z katedrą i wieżą.

Męczeństwo św. Katarzyny - reprodukcja obrazu wg. dok. konserwatorskiej.


Detal obrazu.

Obraz początkowo był integralną częścią ołtarza. W którymś momencie historii (prawdopodobnie podczas przebudowy w roku 1820) został wymieniony na wizerunek Matki Boskiej Częstochowskiej, co mogło być związane z rozwijającym się kultem jasnogórskim. Ujejska kaplica była jednym z przystanków na pielgrzymim szlaku, co zresztą nie zmieniło się po dziś dzień; tutaj właśnie rokrocznie na nocleg zatrzymuje się pielgrzymka „oświęcimska”.

Matka Boska Częstochowska - obraz z ołtarza ujejskiej kaplicy.


Detal obrazu.

Drugą „katarzyńską” pamiątką w Zagłębiu jest wspomniany wcześniej dokument przechowywany w zbiorach Muzeum Zagłębia w Będzinie. Mogłem go dotykać i oglądać niemal codziennie przez kilkanaście lat, dlatego jest mi szczególnie bliski. To niewielki fragment późnośredniowiecznego pergaminu z zapisem nutowym i słowami hymnu ku czci świętej Katarzyny. Jego podłużny kształt związany jest z formatem, także zachowanej do dziś, będzińskiej księgi cechu szewców. Według opinii konserwatorów jest to jeden z najstarszych zachowanych w Polsce oryginalnych zapisów pieśni (niektórzy badacze sytuują go jako drugi, zaraz po „Bogurodzicy”). Pergamin zapisany jest obustronnie; na jednej ze stron (tej zapisanej później) znajduje się data 1567, ale sam pergamin jest znacznie starszy, na pewno późnośredniowieczny (XV, może nawet XIV wiek). 

Na koniec wróćmy jeszcze na Synaj. To tutaj, w głębi półwyspu, znajduje się najstarszy, nieprzerwanie funkcjonujący do dziś klasztor chrześcijański (obrządku wschodniego). Według legendy to aniołowie przenieśli tutaj ciało dziewczyny, choć mogli być nimi lokalni chrześcijanie, pragnący ocalić doczesne szczątki „swojej” świętej w chwili najazdu na Egipt dokonanego przez Arabów. Miejsce jest absolutnie fantastyczne, bo nie wypada powiedzieć, że magiczne. Chrześcijańska wyspa otoczona morzem islamu, strzeżona przez jedno z beduińskich plemion, osadzone tutaj przed wiekami przez jednego z cesarzy właśnie dla ochrony świętego miejsca. Pierwszą kaplicą w tym miejscu, absolutnie historycznym (miejsce, gdzie Mojżesz spotkał swoją żonę, a wcześniej ujrzał krzew który się palił, ale się nie spalał) wzniosła ponoć Helena, matka cesarza Konstantyna Wielkiego. Istniejące do dziś zabudowania, tylko częściowo dostępne dla turystów, powstały ok. 530 roku za panowania Justyniana I. Klasztor chroni nie tylko starożytny mur z czerwonego granitu, ale także specjalny przywilej wystawiony przez samego Mahometa. Na niewielkiej przestrzeni znajduje się około 20 świątyń, w tym granitowa bazylika Świętej Katarzyny, wypełniona m.in. setkami wiekowych ikon, których jednak nie wolno sfotografować. Klasztor słynie ze swojej biblioteki w zbiorach której znajduje się jeden z najstarszych manuskryptów Biblii, tzw. Kodeks Synajski z IV wieku.

Parę fotek wykonanych w klasztorze -  u góry krzew rosnący przed kaplicą tego jedynego Krzewu gorejącego, który płonie, ale sie nie spala.

Wszędzie wielowiekowe polichromie, nic tylko patrzeć i patrzeć.

Fragment dziedzińca z widokiem na wieżę bazyliki św. Katarzyny - przynajmniej tyle można zobaczyć.

Jak śpiewało Stare Dobre Małżeństwo - spotkajmy się kiedyś u studni... Może to być studnia Mojżesza.

Góra Horeb (Synaj) monumentalnie wznosząca się nad klasztorem, niczym twarz Boga spoglądającego na ziemię.

Przyklasztorny ogród oliwny - jedyna plama nieco szarawej, ale jednak zieleni.

Niewielka część klasztoru udostępniona jest turystom. Do biblioteki wszedłbym najchętniej, ale to nie dla mnie… Pozostała sama cerkiew, studnia, przy której Mojżesz spotkał córkę madianickiego kapłana Jetry – Cipporę, kaplica krzewu gorejącego (tylko z zewnątrz), główna brama, fragment dziedzińca. Przed wejściem za umowną cenę można od miejscowego chłopca kupić kamień z Synaju; ja dałem dolca za dwa, bo były ładne (a także dlatego, ze to jedyne źródło utrzymania miejscowego plemienia); można tez podnieść z ziemi, wszak nic więcej poza kamieniami tutaj nie ma.

Jeden z młodych handlarzy kamieni.

Pan wielbłąd wydaje się być zadowolony...
 
Ja również :) MONT JOYE!
 

 

poniedziałek, 16 listopada 2020

KRZYWOPŁOTY - rekonesans

Zdalna praca, rekonwalescencja, liczenie kroków, wreszcie listopadowa rocznica - to wszystko wzięte razem złożyło się na krótki wypad z Antkiem w okolice Bydlina i Krzywopłotów. Chciałem na żywo zobaczyć, to o czym ostatnio podczytuję i porobić własne fotki.

Pierwsza (i aż do wczoraj jedyna) moja wizyta w Bydlinie miała miejsce ze dwie dekady temu, może nawet z okładem. Wiele się w tym czasie na Jurze zmieniło - turystyczna infrastruktura przyciąga turystów. Do ruin zamku na szczycie wzgórza nie trzeba się już przedzierać przez krzaki. Z parkingu na zamek jakieś 200 metrów, na długi spacer nie ma co liczyć. Od razu widać okopy. Zawsze je było dobrze widać, zachowały sie wokół wzgórza w stanie nad wyraz dobrym, teraz jeszcze poprawionym i uczytelnionym. Prowadzone niedawno prace archeologiczne pozwoliły m.in. na dokładne przebadanie zachowanej ziemianki. Zrekonstruowane fragmenty umocnień pięknie wtapiają się w okoliczną rzeczywistość.

Pamiętam ten mój pierwszy raz w Bydlinie. Nie znałem wówczas szczegółów, zapytałem jakiegoś miejscowego o miejsce bitwy pod Krzywopłotami. Krzywopłotami? Jakimi Krzywopłotami? Ta bitwa była tu, w Bydlinie. Może Krzywopłoty ładniej brzmią?

Nie był to chrzest bojowy legionistów, wśród których było wielu chłopaków z Zagłębia i Dąbrowy Górniczej - to przecież w "Sztygarce" było jedno z ważniejszych biur meldunkowych skupiających ochotników gotowych iść za Piłsudskim). Od wymarszu pierwszej kadrowej z krakowskich Oleandrów minęło już kilka miesięcy. Najpierw była ofensywa (oczywiście nie samodzielna, tylko u boku, a w zasadzie w składzie, CK armii) - aż do Wisły, gdzieś pod Dęblin i Laski. Legioniści nie czuli się przegrani - to zresztą powszechne doświadczenie zwykłych żołnierzy, którzy dzielnie i nie bez ofiar zdobyli lasek za młynem po czym przy wieczornym ognisku dowiedzieli się, że ich armia właśnie przegrała bitwę. Odwrót wprawdzie jeszcze nie zamienił się w ucieczkę, ale kiedy wycofano się niemal w granice Austro-Węgier - można było czuć zaniepokojenie. Stąd pozostawienie przez komendanta na stanowiskach polowych pod Krzywopłotami i Bydlinem dwóch batalionów piechoty i artylerii, by na czele reszty wojsk ruszyć śmiałym - i słynnym - marszem na Ulinę Małą i Kraków.


Na miejscu pozostały dwa (z pięciu) batalionów piechoty: IV i VI. Bardziej doświadczony batalion IV pod dowództwem Tadeusza "Wyrwy" Furgalskiego, obsadził wzgórze zamkowe (Wzgórze Święty Krzyż), zajmując świeżo wykopane (przez żołnierzy VI batalionu) linie umocnień. Za wzgórzem (na zachód) stanęły dwie baterie austriackich haubic oraz dwie baterie artylerii legionowej kpt. Brzozy. VI, rekrucki batalion, stanął nieco z tyłu, w stronę Krzywopłotów. Dwie austro-węgierskie (z nazwy, bo w obu służyli głównie Czesi i Polacy) brygady piechoty stanęły niejako na skrzydłach: 92 brygada (ta bardziej "polska") na wysokim wzniesieniu na wschód od Bydlina, "czeska" 91 brygada w lasach za Zawadką i Załężem. Dla poprawności całego obrazu koniecznym będzie dodać, że opisane tu pokrótce pozycje były tylko niewielkim wycinkiem z całej linii frontu, ciągnącej się pośród skał i zamków Jury. Dla nas jednak najważniejszym.

Szkic sytuacyjny pozycji polskich pod Krzywopłotami (czyli w Bydlinie): 1 i 3 kompania IV batalionu obsadza linie okopów na wschód od zamku. 4 i 5 kompania znajdowały się nieco z tyłu, osłaniając m.in. pozycje polskiej artylerii, podczas gdy 2 znajdowała się (najprawdopodobniej - tuż obok 1, nieco na zachód od niej. Kółeczkiem zaznaczyłem rejon dawnego młyna.

 

Patrząc na zdjęcia z epoki trudno nie zauważyć istotnej zmiany, która nastąpiła na przestrzeni ostatniego stulecia: łagodne wzgórza bardziej porosły lasami. Ale sama dolina nadal jest podmokła jak wtedy, leniwie rozlewająca się rzeczka do dziś wije się wśród krzaków i mokradeł. Samego młyna na północ od cmentarza już nie ma, choć część zabudowań istniejącego tu gospodarstwa pewnie kryje jakieś jego pozostałości. Mimo wszystko nadal dość łatwo można sobie wyobrazić linię uderzenia oddziałów rosyjskich z Załęża na zachód wzdłuż dolinki. Wzgórze z zamkiem niemal automatycznie jawi się jako klasyczna pozycja ryglowa, wzmocniona niejako armatami strzelającymi zza winkla (CK haubice mogły oczywiście bić ponad wzgórzem).

 Tak prezentowała się okolica przed stu laty (ŹRÓDŁO)

A tak dzisiaj. Na dwóch dolnych zdjęciach widać miejsce, gdzie niegdyś stał młyn (i drogę od młyna  w kierunku cmentarza).

Przebiegu bitwy nie będę teraz opisywał, znaleźć można w sieci to i owo, nawet relacje bezpośrednich uczestników starć. Dla naszych, regionalnych spraw, istotny jest udziali co najmniej kilkudziesięciu legionistów z Zagłębia w tym boju niemal u progu swoich rodzinnych domów. Pomnik na bydlińskim cmentarzu, wzniesiony już w 1920 roku, wymienia z nazwiska 34 poległych - w tym brata jednego z ojców naszej niepodległości (Paderewskiego) - oraz 12 bezimiennych. Sam Stanisław Paderewski, dowodzący 3 kompanią VI batalionu, też może być potraktowany jako "chłopak z Zagłębia". Bo skąd, jak nie stąd, mógł być - choć urodzony pod Zasławiem - polski inżynier górniczy? W samej "Sztygarce" - o dziwo - się nie uczył, ale pracował m.in. w pobliskich kopalniach (w Bolesławiu oraz zagórskim "Mortimerze"). Poległ 18 listopada - pojutrze będzie rocznica - i swoją postawą (a pewnie i pochodzeniem) zasłużył na oddzielny pomnik, w dolince nieopodal dawnego młyna, dokładnie w miejscu, gdzie padł.


Pierwsze moje zainteresowanie bitwą pod Krzywopłotami zaowocowało - a jakże! - prostą grą planszową. Pora chyba na nowszą, wierniejszą jeśli chodzi o realia choć w założeniach równie prostą - jej wersję.

Pierwotna mapa do "Bitwy pod Krzywopłotami"


Oraz zestaw żetonów.  Instrukcję można znaleźć tutaj na blogu, ale teraz nie warto, bo wkrótce będzie nowa :)

Wizyta w Bydlinie nie zajęła nam wiele czasu. Więcej było jazdy samochodem niż spaceru. Wzgórze, cmentarz, krzyż, mogiła Paderewskiego - wszystko to znajduje się w promieniu kilkuset metrów. Nawet z kluczeniem to tu, to tam, wyszło jakieś 5 tysięcy kroków. Zmrok jeszcze nie zapadł, więc postanowiliśmy ruszyć do domu nieco okrężną, choć również historyczno-przyrodniczą drogą - przez Kwaśniów Dolny i Pustynię Błędowską.

Cel krótkiej wizyty w Kwaśniowie Dolnym - niepozorny budynek gospodarczy będący dawną, XVI-wieczną strażnicą jurajską.

Prawie jak w Sharm-el-Sheikh (z naciskiem na prawie ;)