piątek, 17 grudnia 2010

PIERWSI DĄBROWIANIE

Dąbrowa Górnicza jest miastem młodym – to prawda. Nie ma jeszcze setki, co wśród miast jest wiekiem szczenięcym. Ale nie powstała przecież w jakiejś pustce osadniczej, a jedynie połączyła kilka miejscowości o znacznie starszej, nawet średniowiecznej proweniencji. A sama Dąbrowa, zwana niekiedy Starą Dąbrową, też może się poszczycić trzema i pół wiekami tradycji.
Już Marian Kantor-Mirski, pierwszy monografista Zagłębia, przed II wojną światową pisał o dąbrowianach którzy walczyli w czasie Potopu szwedzkiego. Nikt mu w to nie wierzył, podobnie zresztą jak w historyjkę o mieszkańcach Dąbrowy w bitwie pod Legnicą (1241). Posłuchajmy, co bajał niezrównany Kantor, ojciec słynnego artysty, twórcy teatru Cricot 2: w czasie potopu szwedzkiego Staś i Jaśko Bednarczyki, Krzych Kasprzyk i Kuba Chrząściel na ochotnika poszli do oddziału Wolfa, co stał w Siewierzu i tłukli obuszkami Szweda, aż dziw brał wszystkich. Maciek Stach i Bartek Bałdys też nie usiedzieli w domu. Wyrwawszy się na wole poszli do Dankowa pod Krzepice i tu zaciągali się do drużyn Warszyckiego. Przy oblężeniu warowni pilickiej, pierwsi wdarli się na bastion i toporami utorowali drogę towarzyszom. Ich zasługa, że Lindorn opuścił Pilicę a rajtary jego bez pluderków uciekały.
I jeszcze jeden fragment, z tego samego dzieła: w czasie potopu szwedzkiego w r. 1655-56 wioska [Stara Dąbrowa] została spaloną, a ludność męska popędzili Szwedzi pod Częstochowę do robienia podkopów. Z liczby 85 gospodarstw, pozostało zaledwie kilkanaście, a mianowicie: Szymona Gołego, Pająka, Bałdysa, Lisa, Bednarczyka, Chytrego, Ciołka, Kasprzyka, Wieczorka, Kuli, Trybulskiego i Nowaka. Gdy przed najazdem szwedzkim ludność wioski wynosiła 460 dusz, to po spaleniu przekraczała 120 osób. W liczbie tej znajdowało się około 40 dzieci, których rodzice przepadli bez wieści w czasie napadu szwedzkiego. Bezdomnemi sierotami w wieku od 7 do 11 lat, zaopiekowali się wyżej wymienieni, wyznaczając na głównego opiekuna Krzemińskiego, który uszdłwszy z rąk szwedzkich, po trzech miesięcznym tułaniu się w borach, zjawił się we wsi, również jako bezdomny.
Przy wszystkich niepodważalnych zaletach pisarswo Mariana Kantora-Mirskiego ma jedną zasadniczą wadę – brak przypisów źródłowych. Nie wiadomo, skąd czerpał te rewelacyjne przecież i dokładne informacje, czy może sam je wymyślał. Mieli o to do niego pretensje późniejsi historycy, zwłaszcza kontynuator jego dzieła, Jan Przemsza-Zieliński, który komentując kantorowską historię Starej Dąbrowy nie omieszkał dać upustu swojej polemicznej pasji. Przyznajmy, że użył słów i sformułowań dosyć gwałtownych: albo mistyfikacja, albo pomyłka autora; wizjonerstwo Mariana Kantora-Mirskiego (tak częste w jego dziele); wniosek całkowicie błędny i bałamutny; generalna pomyłka; informacja bzdurna i zgoła fałszywa; nadaje swej mistyfikacji pseudorealny wymiar; wszystkie dane zawarte w tym akapicie nie zasługują na wiarę; trzeba więc jednoznacznie odrzucić tego typu kantorowskie rewelacje, w tym i opowieść o biednych sierotkach i o spalonej wsi, której nie było. Prawda, że mocne?
Tymczasem Kantor poszedł jeszcze dalej i powołując się na jakieś bliżej nie określone stare kroniki parafii będzińskiej podaje, że już w XVI stuleciu wśród mieszkańców Starej Dąbrowy spotykamy takie nazwiska jak Jarząbki, Bałdyse, Pietruszki, Muchy, Lisy, Kule, Gole, Stachy, Bednarczyki, Nowaki, Pająki i Kasprzyki, powtarzając niejako te same nazwiska, o których mówi przy okazji Potopu. I co ma zwykły, współczesny mieszkaniec Dąbrowy z tym historycznym pasztetem zrobić?
Przyjrzyjmy się najpierw pierwszemu z cytowanych wyżej fragmentów. Oddział Wolfa, który stał w Siewierzu – to jest prawda potwierdzona źródłowo i znana z historii wojen polsko-szwedzkich. Pułkownik Fromhold von Ludinghausen Wolff był dowódcą regimentu gwardii pieszej królewskiej. Na jego czele walczył pod Zborowem (1650) i Beresteczkiem (1651). W czasie Potopu wchodził w skład garnizonu Krakowa, którego obroną dowodził Stefan Czarniecki. Po kapitulacji Krakowa (17 października 1655) wraz z resztą wojsk Czarnieckiego opuścił Kraków i udał się na przeznaczone mu miejsce – do Siewierza. Sam Czarniecki wraz z kawalerią, artylerią i częścią piechoty udał się do Będzina, gdzie miał miesiąc na podjęcie decyzji, po której stronie stanie w dalszym toku walk (okres ten znany jest w historiografii jako „będzińskie wakacje”). Bliski przejścia na stronę szwedzką, w obliczu buntu swoich żołnierzy (którzy – jak to zwykle w Rzeczypospolitej bywało) nie otrzymali zaległego żołdu, podjął jednak jedyną słuszna decyzję i tą drogą dostał się do naszego hymnu narodowego. Regiment Wolffa w listopadzie wyruszył z Siewierza aby przyłączyć się do Czarnieckiego, ale gdzieś w okolicy Wojkowic Kościelnych został dopadnięty przez szwedzką rajtarię i zmuszony do kapitulacji. Żołnierze brali później udział w oblężeniu Jasnej Góry, ale sam pułkownik zachował się chyba lojalnie, skoro Szwedzi tak naprawdę nigdy mu nie zaufali a już po wojnie otrzymał komendę nad całą polską artylerią. Ale wymienieni przez Kantora Staś i Jaśko Bednarczyki, Krzych Kasprzyk i Kuba Chrząściel, jeśli rzeczywiście istnieli, to jako zwykli żołdacy musieliby brać udział w oblężeniu paulińskiego klasztoru, co – także na skutek późniejszej interpretacji faktów – chluby im nie przyniosło.
A co z owym Maćkiem Stachem i Bartkiem Bałdysem, którzy tak walnie mieli się przyczynić do zdobycia Pilicy i przepędzenia stamtąd Szwedów? Właścicielem Pilicy i Dankowa był sławny kasztelan krakowski Stanisław Warszycki, zięć księcia Konstantego Wiśniowieckiego. Swój Danków ufortyfikował do tego stopnia, ze zdołał się obronić przed szwedzką nawałnicą, ale Pilicę Szwedzi zajęli i trzymali tam swoją załogę, pod dowództwem Lindorna od listopada 1655 do stycznia 1656 roku. Część historyków twierdzi, że uczynili to nie naciskani przez nikogo, ale według niektórych przekazów zmusił ich do tego właśnie Warszycki i jego ludzie. Czy wśród nich byli owi dąbrowianie? W świetle (nie)zachowanych źródeł nie możemy tego niestety ani potwierdzić, ani zanegować.
Większość archiwaliów, na których opierał się Marian Kantor-Mirski, niestety przepadła. Zanikła także żywa jeszcze w okresie międzywojennym pamięć ludu zagłębiowskiego, pielęgnująca swoje dawne dzieje. Czy jednak rzeczywiście dziś jesteśmy zupełnie bezbronni wobec nie dość udokumentowanej historii?
Wiadomo (a przynajmniej mieszkańcom Dąbrowy powinno być wiadomym) że nasze miasto powstało w wyniku akcji osiedleńczej mieszczan będzińskich, którzy w pewnym momencie porzucili osłonę miejskich murów i przenieśli się na wieś, którą założyli. Działo się to w czasie, kiedy starostą będzińskim był niejaki Zygmunt Stefan Koniecpolski, kuzyn i towarzysz sławnego hetmana Stanisława. To z jego woli część mieszczan mogła opuścić miasto i założyć nową osadę, która otrzymała nazwę Wola Koniecpolska. Działo się to około roku 1650 (a w każdym razie między 1642 a 1652), ale już w roku 1655, na kilka tygodni przed najazdem Szwedów, ta sama miejscowość nazwana została Dąbrową. Najprawdopodobniej zresztą przez jakiś czas obie nazwy występowały jednocześnie.
Mieszkańcy Koniecpolskiej Woli/Dąbrowy pod względem kościelnym podlegali oczywiście parafii Świętej Trójcy w Będzinie, i to właśnie w jej archiwaliach należy szukać naszych antenatów. Na szczęście zachowało się kilka ksiąg metrykalnych z okresu staropolskiego, chociaż w przypadku okresu o którym tutaj mówimy, jest to tylko jedna księga chrztów, obejmująca okres 1636-1700.. Pisana po łacinie, na szczęście operując szablonami, jest w miarę przystępna każdemu poszukiwaczowi staroci. Co w niej znajdujemy?
Jako pierwsza pojawia się Koniecwola (czyli nasza Koniecpolska Wola): 2 lipca 1652 chrzczona jest niejaka Maryna, córka Szymona Gołego i jego żony Reginy, zamieszkałych w owej wsi. Rodzicami chrzestnymi dziewczynki byli Grzegorz Wyględaczyk oraz Katarzyna Chachowanka z Będzina. Szymon Goły jest zatem pierwszym potwierdzonym źródłowo mieszkańcem Dąbrowy. Zwróćmy też uwagę, że to właśnie jego gospodarstwo wymienił Kantor-Mirski pośród ocalonych po szwedzkim Potopie.



Owa Maryna nie była jedynym dzieckiem Szymona i Reginy. 27 maja 1655 w będzińskim kościele ochrzczona została Margarita (czyli Małgorzata), a miejscowość, skąd pochodzili jej rodzice określono jako DĄMBROWA – jest to bez wątpienia najstarsza wzmianka o wsi Starej Dąbrowie, która była zaczynem dla powstałej po z górą dwóch wiekach Dąbrowy Górniczej. Ojcem chrzestnym Maryny był ponownie Grzegorz Wyględaczyk, prawdopodobnie blisko związany z rodziną, oraz niejaka Zofia Lavatrix de arce. To łacińskie określenie może stanowić pewną zagadkę. Trudno doszukiwać się w nim rzeczywistego nazwiska (było takowe, tzn. tylko owo „de Arce”, ale w dalekiej Flandrii). Okreslenie Lawatrix w naszym przypadku może oznaczać praczkę. W łacinie średniowiecznej określeniem lavator nazywano sługę kościelnego, do którego obowiązków należało pranie bielizny (od lavatio – mycie, czyszczenie, kąpiel, ale także chrzest; jest jeszcze lavatrina – łaźnia, kloaka, ściek, czyli nasza latryna, ale chyba nie określono by tak szlachetnej Zofii). Z kolei de arce nazywano wówczas działkę ziemi, zwana też dworzyszczem, przydzielaną osadnikowi w mieście lokowanym na prawie niemieckim, jakim na przykład był Będzin.



Losów owej Małgosi – zresztą podobnie jak starszej o trzy lata Maryny – nie znamy, ale chyba musiała umrzeć jeszcze jako dziecko, skoro w roku 1664 (13 lipca) jej rodzice znowu chrzczą dziecko o tym samym imieniu (rodzicami chrzestnymi byli w tym przypadku Andrzej Kramarz i Regina Kluczabina).



Kolejnym po Gołych nazwiskiem dąbrowskim uchwytnym w kościelnych źródłach będzińskich, a wymienionym przez Kantora-Mirskiego, jest Bednarczyk. Niejaki Grzegorz Bednarczyk, zamieszkały w Koniecpolskiej Woli, 4 lutego 1654 ochrzcił swoją córkę Dorotę. Niestety akt chrztu nie mówi nam nic o jego żonie, a wymienia jedynie, w sposób zresztą niezbyt czytelny, rodziców chrzestnych: niejakiego Iskrzyckiego oraz Annę z Będzina.



Zważywszy na fakt, że pisownia w ogóle, a już nazwisk chłopskich w szczególności, nie była wówczas ściśle ustalona, być może tego samego Grzegorza, tym razem określonego jako Bednarz i jego żony Zofii dotyczy kolejny akt chrztu, jaki miał miejsce 4 kwietnia 1655 roku. Zwłaszcza, ze ojcem chrzestnym znowu był ów Iskrzycki a matką chrzestną Magdalena Lysianka z Będzina (prawdopodobnie Lis). Chrzczonym dzieckiem tym razem był chłopiec o imieniu Albert. Nic nie wiemy niestety, jaki związek istniał – a istnieć musiał - pomiędzy tą rodziną a wymienionymi przez Kantora Staśkiem i Jasiem Bednarczykami, którzy mieliby przyłączyć się do gwardii królewskiej Wolffa stacjonującej w Siewierzu.
W będzińskich metrykach znajdziemy także inne, wymienione przez Kantora-Mirskiego nazwiska pierwszych dąbrowian. 29 czerwca 1668 r. Piotr i Jadwiga (nazwisko nieczytelne) ochrzcili syna Piotra (ojcem chrzestnym był wymieniony dalej Albert Pająk z Dąbrowy); 22 lutego 1669 r. Sebastian i Jadwiga Wieczorkowie ochrzcili Mateusza; 18 stycznia 1672 r. Albert i Anna Pająkowie ochrzcili Tomasza; 25 lutego 1675 r. Jakub i Maryna Lisowie ochrzcili Mateusza – jak widzimy, po początkowej dominacji dziewczynek, w końcu zaczęli się rodzic także chłopcy, ale nie długo, gdyż 7 lutego 1679 r. Mateusz i Dorota Bałdysowie ochrzcili Dorotę. Nieco wcześniej, bo 27 grudnia 1674 miały miejsce dwa chrzty w rodzinach określonych jako mieszkańcy Dąbrowy, choć nazwiska te nie pojawiają się w monografii Kantora. Tego właśnie dnia Mikołaj i Zofia Wartakowie ochrzcili Joannę. Takie samo imię otrzymała także druga dziewczynka, ofiara gwałtu na Marynie (nazwisko matki niestety nieczytelne, a ojciec, przynajmniej oficjalnie, pozostał nieznany).
To by było na tyle, jeśli chodzi o mieszkańców Starej Dąbrowy w jej pierwszym prawie trzydziestoleciu. Liczba chrztów – zaledwie 13 (w tym 3 w Koniecpolskiej Woli) świadczy o niewielkim zaludnieniu podbędzińskiej osady. Ale przecież każde początki są trudne, a wymienione zarówno przez Mariana Kantora-Mirskiego jak i źródła kościelne dąbrowskie rodziny swoich potomków nad Przemszą i Brynicą mają po dziś dzień.

* * *

Powyższy artykuł jest tylko uzupełnieniem moich wcześniejszych tekstów "Kiedy powstała Dąbrowa (Górnicza)", które ukazały się najpierw w książce "Na tropach legendy. Szkice z dziejów Zagłębia" (2003) oraz w wersji rozszerzonej w "Nowym Zagłębiu" (nr 2 i 3/2010 - w wersji pdf można ściągnąć tutaj: www.nowezaglebie.pl/archiwum.html ). Tekst niniejszy jest chyba ostateczną redakcją tematu, opartą na przejrzeniu WSZYSTKICH zachowanych ksiąg metrykalnych z pierwszego 30-lecia istnienia Dąbrowy (osobno są jeszcze Piekło i Gołonóg, dziś dzielnice D.G.). Do "Nowego Zagłębia" nie puszczam, bo trochę powtarza to, co już było niedawno publikowane. Na Dąbrowskie gazety tekst jest zbyt długi więc chyba poczeka, aż będzie stanowić fragment planowanej książki o początkach Dąbrowy Górniczej. Tym samym jest to pierwszy przypadek na tym blogu, żeby tekst znalazł się tutaj wcześniej niż gdziekolwiek indziej.

1 komentarz: