środa, 8 października 2014

POCZTÓWKI Z WAKACJI cz.2

Po powrocie z Mazur i kilku dniach odpoczynku, przyszedł czas na danie główne - czyli wakacyjny wyjazd całą rodziną, co zawsze jest wyzwaniem, zarówno pod względem finansowym, jak i logistycznym. Zarówno jedno, jak i drugie, jest zdecydowanie łatwiejsze, gdy jedziemy z Katolickim Stowarzyszeniem Rodzin Wielodzietnych. Wprawdzie w sposób istotny ogranicza to nasze rodzinne wrodzone poczucie niezależności i wolności, no ale - coś za coś. W ubiegłym roku było Mikoszewo nad Bałtykiem, teraz - Góra Świętej Anny. Był ktoś na Annabergu? Wiecie co tam można robić przez DWA TYGODNIE???

Sporo zajęć mieliśmy zorganizowanych - dzieci podzielono na grupy wiekowe a rodzice mieli w tym czasie zastanawiać się nad swoim małżeństwem i rodzicielstwem. Panom szło niesporo... Wyjazd miał charakter raczej stacjonarny, le nie nazywalibyśmy się Krajniewscy, gdybyśmy nie zrobili kilku wycieczek po bliskiej okolicy.

Zamek w Mosznie (Mosznej?) nie zrobił na mnie większego wrażenia. Jakoś tak ciągle przypominał mi się czeski kompleks Lednice-Valtice, i Moszna wypadała blado. Wiem, wiem, bez sensu są takie porównania. Pałac na Gzichowie zawsze przegra pojedynek z Pszczyną, co nie oznacza, że jest bez wartości. Samego zamku/pałacu nie zwiedzaliśmy - z Antkiem to bez sensu. pochodziliśmy trochę po parku i stadninie.

 Antek nauczył się sikać i nie ma w związku z tym żadnych oporów.
Park miniatur sakralnych koło autostrady. Generalnie nie lubimy tego typu atrakcji, ale ja w sumie lubię architekturę, więc z chęcią posłuchałem przewodnika.
Antek wolał spędzać czas na pobliskim parku linowym. Po kilkunastym przejściu całości, nazwany został przez dziewczyny z obsługi "Hadcorem".
Niedaleko były też Strzelce Opolskie, a w nich to, czego zawsze szukamy w zwiedzanych miasteczkach: zamek, rozległy park i fajny plac zabaw.
Jeden wyjazd był wspólny z całą "kolonią" - do miejsca urodzenia świętego Jacka Odrowąża w Kamieniu Śląskim. Odbudowany zamek (w czasach świetności należał zresztą do tej samej rodziny co Strzelce Opolskie) zrobił wrażenie swym nowoczesnym przepychem. A na mnie - prywatna biblioteka abp. Nossola, podobno większa niż biblioteka Uniwersytetu Opolskiego. Zamek mógłbym sobie spokojnie odpuścić - ale taką bibliotekę przytuliłbym chętnie :)
 (O, tu jesteśmy prawie wszyscy - rzadko spotykane zdjęcie. Tylko ja akurat trzymałem aparat.)
Rzecz jasna musiały być i lody.


 Nie lubię basenów, ale ten w Zdzieszowcach spodobał mi się  na tyle, że w sumie byliśmy ze trzy czy cztery razy.
W samej Świętej Annie też w sumie się nie nudziliśmy. Dzieciaki oczywiście musiały zaliczyć każdą napotkaną kapliczkę, a trochę ich było. Także i moje dzieciństwo mi się przypominało, wśród tych pól malowanych zbożem rozmaitem...
Pole kukurydzy... Oj, co mnie pracownicy podtoruńskch PGRów przeganiali, to moje :) Jeszcze tylko chciałbym dzieciom pokazać te wielkie pola grochu, na które chodziłem na pachtę...

Był też festyn z okazji 10-lecia Stowarzyszenia. Mile widziane było zaangażowanie się w organizację. Cóż miałem zaproponować? Oczywiście żołnierzyki...
(Milena, Marta i Sara)
A, jeszcze opolskie ZOO, nasze ulubione. Z nowości, które widziałem pierwszy raz, to "program Świstak" - budki, z których można z bliska oglądać zwierzaki (tam w środku siedzi Kramcik).
W telegraficznym skrócie - to chyba tyle.

2 komentarze:

  1. Chodzenie na "pachtę" to znaczy to samo co "na grandę" ? Ciekawe słowo, pierwszy raz słyszę, czy to okresie z okolic Torunia? Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak, w okolicach Torunia mówiliśmy "na pachtę", a niektórzy też "na luchtę". Jak się przeprowadziłem do Zagłębia, to przeniosłem ze sobą parę takich, paru się nauczyłem od żony. Np. to, co tutaj nazywa się sreberko, albo ewentualnie złotko, u nas mówiło się "pazłotko".

    OdpowiedzUsuń