Ukazał się najnowszy numer "Nowego Zagłębia" a w nim mój artykuł o bitwie pod Wojkowicami Kościelnym. Bitwa to może za dużo słowo, lepsze byłoby: potyczka, ale nie zmienia to faktu, że było to jedyne stracie, które miało miejsce na naszej zagłębiowskiej ziemi w czasie Potopu (28 listopada 1655. Za jakiś czas cały numer będzie pewnie do ściągnięcia w formacie pd, na razie jednak pozostaje tylko możliwość kupna wersji papierowe. Ze względów marketingowych nie mogę tutaj jeszcze opublikować całego tekstu, zatem taki mały fragmencik na zachętę.
Acha, tekst kończy się opisem systemu "Ogniem i Mieczem" i opisaniem możliwości symulacji bitwy.
Najazd szwedzki z roku 1655 ma u nas złą sławę. Zasłużenie
zresztą. Nie wiem dokładnie, kiedy po raz pierwszy nazwano go „Potopem”, ale
określenie to jest nad wyraz adekwatne. Jak niewielki nawet strumień potrafi
zalać całą okolicę, tak i niewielkie liczebnie oddziały szwedzkie zalały całą
Rzeczypospolitą. Zdumieniem napełnia konstatacja, jak to biedne państwo z
północnych krańców Europy mogło tak łatwo podbić potężną, choć od kilku lat
szarpaną przeróżnymi konfliktami (choćby powstanie Chmielnickiego i wojna z
Rosją) Rzeczypospolitą. Żyli przecież jeszcze wówczas ludzie, którzy pamiętali
Kircholm czy Kłuszyn, a ich synowie musieli się wychowywać w blasku sławy
ojców. Tymczasem nastał czas tworzenia zupełnie innych legend… Ileż to
pagórków, czasami nawet prasłowiańskich grodzisk, potocznie zwie się dziś
„szwedzkimi wałami”? Nawet w Zagłębiu mamy swoje legendy dotyczące „Potopu”.
Czeladzianom ich rzekomo szwedzkiego pochodzenia może nie będę wypominał, ale
karty naszej lokalnej roją się od zniszczonych zamków, splądrowanych miast,
spalonych wsi. Mamy zatem wielką armię, która splądrowała Czeladź (to nic, że
nie szwedzka, ale sojusznicza – wszystko i tak można zrzucić na „zamorskich
pludraków”), mamy dąbrowskich chłopów broniących Jasnej Góry, mamy olkuskich
górników (to akurat nie jest legenda) usiłujących ją podkopać. Aż dziwne, że w
żadnej legendzie nie uchował się miesięczny pobyt naszego narodowego bohatera,
Stefana Czarnieckiego, na zamku w Będzinie. A był to może nawet najważniejszy
moment w politycznej i wojskowej karierze przyszłego hetmana: moment podjęcia
decyzji, czy zostać przy nieudolnym Janie Kazimierzu, czy może przejść na
służbę Karola Gustawa. O mały włos, a wygrałaby ta druga opcja – i może właśnie
to jest przyczyną owego braku legendy?
Z pobytem
Czarnieckiego w Będzinie (zwanym w historiografii „będzińskimi wakacjami”)
wiąże się historia jedynej bitwy (raczej potyczki), jaka w 1655 roku miała
miejsce na obszarze dzisiejszego Zagłębia. Do starcia doszło pod koniec
listopada pod Wojkowicami Kościelnymi – o tym będzie ta historia.
Sztandar kompani piechoty z regimentu gwardii, zdobyty przez Szwedów pod Wojkowicami Kościelnymi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz