UWAGA
Tekst jest baaardzo długi (jak na internet) - tylko dla wytrwałych.
Artykuł (w pełnej wersji - z przypisami) ukazał się także w wersji drukowanej w: "Regionalizm w szkolnej edukacji", Sosnowiec 2009.
(Istnieje mozliwość ściągnięcia całej publikacji w formacie .pdf:
http://www.wst.edu.pl/index.php?content=212&idp=2#
Mniej więcej w tym samym miejscu można znaleźć jedną z wielu książek, o których B. Ciepiela po prostu nie wie. Tylko czy da się to wszystko usprawiedliwić niewiedzą?
http://www.wst.edu.pl/index.php?content=32&idp=2 )
SZALEŃSTWO PISANIA
I stało się...
Na naszym zagłębiowskim rynku wydawniczym ukazała się kolejna książka sygnowana nazwiskiem Bolesława Ciepieli, a zarazem druga o tematyce żydowskiej – Śladami Żydów z Zagłębia Dąbrowskiego. Wspomnienia, Będzin 2009. O planach wydania tejże dowiedziałem się już kilka tygodni temu, wreszcie jeszcze ciepła pozycja trafiła do moich rąk. Kilka lat temu, przy okazji wydania pierwszej książki B. Ciepieli o tej tematyce (Żydzi w Zagłębiu Dąbrowskim i okolicy, Będzin 2004) napisałem recenzję – tylko do użytku wewnętrznego. Mimo próśb o publikację tego tekstu – nie chciałem tego czynić żeby nie siać być może niepotrzebnego fermentu . Teraz zostałem poproszony o napisanie kolejnej recenzji, co nie jest możliwe bez odniesień do owego starego tekstu (z 2004 roku), zatytułowanego Kwestia smaku, który tym samym właśnie doczekał się swojej publikacji:
KWESTIA SMAKU
Po pierwsze – nie myśl
Jeśli myślisz – nie mów
Jeśli mówisz – nie pisz
Jeśli piszesz – nie podpisuj się
Jeśli się podpisujesz – to się nie dziw
(Uwagi dotyczące książki „Żydzi w Zagłębiu Dąbrowskim i okolicy”, Będzin 2004.
Redaktorem całości i autorem części tekstów jest Bolesław Ciepiela. Poniższe uwagi zasadniczo dotyczą tej części książki, którą opracowywał osobiście B. Ciepiela.)
BERE SZIT
Na początku było Słowo. A Słowo było drukowane. Z tego Słowa zrodziła się Myśl – Wyrocznia Pana. Myśl o tym, żeby napisać podręcznik maszyny wyciągowej na kopalni. Albo kombajnu do wydobycia węgla. Albo przynajmniej instrukcję: „15 sposobów na osuszenie szybu”. Nie zrobiłem tego jednak gdyż zwyczajnie nie potrafię. Pozostaje więc próba recenzji.
B. CIEPIELA SP. Z O.O.
Piśmiennictwo Bolesława Ciepieli jest w Zagłębiu zjawiskiem dość niezwykłym i nie dającym się łatwo zaszufladkować. Absolwent AGH już na emeryturze podjął się trudu dokumentowania lokalnej tradycji i uwieczniania tego co znajdzie w formie książkowej. Nie ma w całej okolicy bardziej płodnego pisarza. Mogę się nieco mylić, ale zliczyć można m.in. 9 (dziewięć!) książek o Grodźcu, 2 o Łagiszy, 2 o Gródkowie, po jednej o Strzyżowicach, Górze Siewierskiej, Sarnowie, Psarach, Bobrownikach ... Niektóre tomy liczą po kilkaset nawet stron, co przy „produkcji” około trzech książek rocznie może budzić niejakie zdziwienie, a może nawet zazdrość. Dziełem B. Ciepieli jest opracowanie zatytułowane „Żydzi w Zagłębiu Dąbrowskim i okolicy”. Książka została wydana pośpiesznie aby zdążyć na październikowe Dni Kultury Żydowskiej w Będzinie. Warto może – choćby przez wzgląd na doniosłość tematu – przyjrzeć się temu wydawnictwu nieco bliżej.
Zdumieniem może napawać dorobek pisarski Ciepieli, zarówno pod względem liczby wydawanych książek, jak i zakresu zainteresowań autora. Każdy, kto interesuje się historią Zagłębia wie, że książki Ciepieli składają się w znacznej mierze z przepisanych z innych autorów całych ustępów. W „Żydach w Zagłębiu...” z łatwością możemy odnaleźć (nawet mimo braku przypisów i cudzysłowów) fragmenty przepisane z Mariana Kantora-Mirskiego, Jana Przemszy-Zielińskiego, Wojciecha Jaworskiego czy wreszcie Jarosława Krajniewskiego. Dla przykładu: ogólne informacje na temat synagogi znajdują się na s. 28-30, powtórzone fragmentami dosłownie na s. 53-55. Na marginesie tylko zaznaczę, że autor ani razu nie zająknął się nawet, skąd te informacje po prostu przepisał. Podobnych przypadków w całej książce jest zresztą wiele, niektóre wspomniane będą w dalszej części tego tekstu.
Owa publikacja jest prawdziwą kopalnią informacji. Wynika to po części ze sposobu pracy autora, który bardzo szeroko korzysta z prac innych autorów. Historia to dziwna nauka, bo każdy się na niej zna. Nie słyszałem zażartych dyskusji na temat fizyki kwantowej albo molekularnej struktury cząsteczek, ale o to, które miasto jest starsze – Będzin czy Czeladź – co rusz tu i ówdzie ktoś się pokłóci. Historia nie lubi też próżni – ciągle są odkrywane i publikowane nowe źródła, nowe sądy i nowe opinie. Dla późniejszych autorów problemem może być weryfikacja wszystkich elementów i zgranie całości tak, aby była spójna i czytelna dla odbiorcy.
Wiele informacji zawartych w książce jest już niestety przestarzałych i po prostu nieaktualnych. Błędów tych można by uniknąć, gdyby autor zechciał porozmawiać z kimkolwiek, kto na terenie Śląska i Zagłębia zajmuje się historią i kulturą będzińskich Żydów. Przy czym kilka stwierdzeń jest dosłownie zdumiewających. Autor dość szeroko czerpie na przykład z książeczki „Miasteczko Będzin”, nie zawsze zresztą się na nią powołując. Przepisał z niej m.in. obszerne informacje dotyczące ogólnych funkcji synagogi. Dziwić może jednak fakt, że nie przepisał następujących po nich najnowszych ustaleń dotyczących będzińskiej synagogi. Otóż dowiedziono ponad wszelką wątpliwość, że murowana synagoga w Będzinie pod zamkiem powstała dopiero około 1880 roku, o czym Żydzi zresztą zawsze wiedzieli i pisali o tym w niedostępnym po polsku „Pinkas Bendin”. Autor tymczasem z uporem maniaka powiela stare i już nieaktualne ustalenia różnych dawniejszych historyków: „z końcem XVIII w. miejsce ul. Bóżniczej zajmuje murowana Wielka Synagoga” (s. 54). Pomijając fakt, jak synagoga mogła zając miejsce ulicy, zdumiewa fakt, że ledwie zdanie wcześniej autor pisze o tym samym wydarzeniu, tylko że „w połowie XVIII w.”. Także i ta informacja, jak wiele innych, znajduje się także w innym miejscu (s. 36 – „w połowie XVIII w. wzniesiono nową, murowaną bóżnicę, przy ul. Bóżniczej oraz z powodu przepełnienia starego cmentarza założono nowy na stoku Góry Zamkowej”). Dziwne tylko, że autorowi powyższego ustępu jakoś umknęła informacja, że ów cmentarz powstał dopiero w roku 1831 (z tego roku zachowane są najstarsze macewy, w tym też właśnie roku miasto dotknęła epidemia cholery, co właśnie było bezpośrednią przyczyną przepełnienia starego cmentarza). Mam jednak niezbity dowód, że ta informacja jednak autorowi nie umknęła, skoro na s. 58 podał, że ów drugi cmentarz powstał w XIX w. Na marginesie dodam tylko – szkoda, że autor mówiąc o nagrobkach podał przykład inskrypcji z Narewki koło Hajnówki (s.31), podczas gdy setki takich inskrypcji zachowało się w samym Będzinie, a tysiące na terenie Zagłębia.
Na s. 45 (a także na 34) autor wspomina o publikowanym jeszcze przed wojną przez Mariana Kantora-Mirskiego przywileju dla Żydów będzińskich, wystawionym przez Jana III Sobieskiego i potwierdzonym później m.in. przez Stanisława Augusta Poniatowskiego. Jego wiedza, tak samo zresztą jak Kantora-Mirskiego, kończy się jednak na roku 1930. Wystarczyło jednak skontaktować się w tej sprawie z Muzeum Zagłębia w Będzinie (do którego zresztą autor zagląda, choć ani razu nie zdarzyło się to w związku z przygotowywaniem omawianej publikacji), gdzie od kilku lat te dokumenty się znajdują. W czasie okupacji zostały uratowane przed spaleniem i wyniesione z Magistratu, a przed kilku laty odkupiło je Muzeum. Jeden z nich (właśnie ten Jana III Sobieskiego) był eksponowany na wystawie w roku 2003, którą to wystawę autor książki oglądał, jak widać – nie nazbyt uważnie.
PODSTAWOWE WIADOMOŚCI
Już lektura pierwszej części zatytułowanej „Podstawowe wiadomości” nastręcza pewne zasadnicze pytania. Nie bardzo wiadomo, skąd autor zaczerpnął zawarte w niej wiadomości (na temat przypisów czytaj poniżej). Na przykład dokładna data narodzin Mojżesza – 1593 p.n.e. Cały ten ustęp znamionuje kompletny brak wiedzy i zrozumienia autora w stosunku do tego, o czym pisze. Bo żeby zrozumieć na przykład taki fragment: „Według chronologii biblijnej, około roku 1943 p.n.e., Bóg zawarł przymierze z Abrahamem jednostronnie – Bóg składa obietnicę (dzieci i ziemię), a Abraham ma ruszyć w drogę. Przysięga ta dotyczyła błogosławieństw dla wszystkich narodów ziemi poprzez jego potomstwo”(s.19).Pomijając fakt, że przymierze zawarte było z Abramem (a nie Abrahamem), trzeba by u czytelnika sporej wiedzy teologicznej, żeby zrozumieć o co autorowi dokładnie chodzi.
Nieco dalej możemy przeczytać: „Na początku I wieku n.e. judaizm znajdował się w szczególnym położeniu z powodu uciskania Żydów przez Rzymian. Żywili więc duże nadzieje w związku z przyjściem mesjasza-wybawiciela. Byli jednak podzieleni na różne stronnictwa: faryzeusze, saduceusze, esseńczycy, zeloci i herodianie” (s. 20). Dziwić się tylko można, że w kontekście opisywania mesjańskich oczekiwań Żydów w I wieku i różnych ugrupowań autor ani słowem nie zająknął się o zrodzonym właśnie w nurcie tych oczekiwań i właśnie w tym czasie chrześcijaństwie. Albo wspomniał, na następnej stronie, cytując „ni z gruchy ni z pietruchy” żydowskiego pisarza Abbę Ebana (na marginesie – przydałby się jakiś przypis): „każdy kraj dostający się pod dominację Kościoła Katolickiego stosował wobec Żydów różnorakie represje: upodlenie, tortury, rzezie i banicję”. Oczywistą nieprawdę (a wspomniani wcześniej Rzymianie też niby byli katolikami?) i szowinizm zawarte w tej wypowiedzi można porównać tylko do żenujących dla każdego uczciwego człowieka publikacji niejakiego Leszka Bubla, dostępnych niestety w polskich kioskach. Sam autor pisząc o święcie Purim wspomniał, że owo święto upamiętnia „ocalenie Żydów perskich od zagłady”. To dramatyczne wydarzenie, będące niemal wizją Holokaustu, miało miejsce kilkaset lat przed narodzeniem Chrystusa i zapisano je w Księdze Estery.
Skoro już jesteśmy przy świętach, to nie wiem dlaczego autor pisząc o jednym z miesięcy żydowskiego kalendarza na zaledwie dwóch stronach (25-26) nazywa go na trzy sposoby: Szewat, Sherat, Shevat.
Dwa podrozdziały pierwszej części zasługują na uwagę, choć z drugiej strony nie wymagają komentarza. Są to: „Słownik kultury żydowskiej” (s. 25) zawierający... trzy hasła – obrzezanie, małżeństwo i pogrzeb (łącznie z tytułem 16 linijek druku) oraz „Uboczne (!) święta” (cztery linijki, także łącznie z tytułem).
ILU ŻYDÓW MIESZKAŁO W BĘDZINIE
Jednym z zagadnień, jako żywo interesujących mieszkańców Będzina i Zagłębia, jest niewątpliwie liczebność ludności żydowskiej. Na ogół mówi się, że w przede dniu II wojny światowej proporcje polsko-żydowskie w Będzinie miały się jak pół na pół (po około 50%) choć oczywiście były okresy (zwłaszcza przełom XIX i XX wieku) gdy Żydzi stanowili zdecydowaną większość mieszkańców Będzina (do 70 albo nawet więcej %). Omawiana pozycja oczywiście zajęła się tym problemem. Sęk jednak w tym, że odnośne informacje znajdują się aż w czterech miejscach i za każdym razem są to informacje sprzeczne.
Pierwsza wzmianka (s. 38) dotyczy zdaje się całego Zagłębia i zawiera dość zdumiewające informacje. Otóż „w latach 70-tych XIX w. nastąpił masowy napływ ludności, także żydowskiej. Wzrosła liczba starozakonnych z 4400 osób w 1865 r. do 5110 osób w 1911 r.”. Uczciwie trzeba przyznać, że w świetle tych danych ów napływ nie był jednak aż tak bardzo „masowy”. Znacznie więcej przybyło Żydów w następnej dekadzie, skoro „w 1921 r. liczba Izraelitów w regionie wynosiła 39,5 tysiąca”. Kilka stron dalej przedrukowana jest z „Miasteczka Będzin” tabela ludności żydowskiej w Będzinie. Według zawartych w tabeli danych w roku 1858 w samym Będzinie żyło 2445 Żydów, co – zważywszy, że jeszcze wówczas zdecydowana większość Żydów mieszkała w Będzinie – stawia pełen mały znak zapytania wobec powyższej liczby 4400 dla Zagłębia. W 1909 roku w Będzinie mieszkało już 22074 Żydów, podczas gdy – przypomnijmy – w całym Zagłębiu dwa lata później było ich... 5110. Wyraźnie widać, że to raczej masowy odpływ, a nie żaden przypływ.
Drukowana na stronie 43 tabela podaje, że w roku 1674 było w Będzinie 85 Żydów, a w 1676 – 51. Nie przeszkadza to autorowi za chwilę (s. 46) napisać, że „nigdy nie dowiemy się ilu Żydów posiadał Będzin w XVI i XVII w”. To ja się w takim razie pytam – lata 1674-76 to jaki to był wiek?
Na następnej stronie(s. 47) znowu czytamy: „w roku 1789 na 1200 mieszkańców Żydów było 300” (z tabelki na stronie 43 wynika, że 200), „w 1835 r. na ogólną liczbę 2500 było ich ponad 1200 (w tabeli: w roku 1837 na 2847 mieszkańców – 1582 Żydów), „w roku 1852 na 3334 mieszkańców było 2231 Żydów” – i jest to pierwszy przypadek, że te w różnych miejscach podane informacje są ze sobą kompatybilne.
Nadal jednak otwarta pozostaje kwestia: to w końcu ilu Żydów mieszkało w Będzinie? Przy okazji mogę wykazać pewne zdumienie, że autor, pisząc tę książkę i zbierając do niej materiały oraz dobierając grono współpracowników, nie skontaktował się z żadną osobą, która zajmuje się tematyką Żydowską w Zagłębiu. Dało by się trochę takich osób zebrać: dr Dariusz Rozmus (cmentarze, sztuka żydowska; mieszka w Olkuszu, wspomniany przez B. Ciepielę w przypisach i bibliografii), dr Aleksandra Namysło (IPN, zajmuje się okresem Holokaustu), dr Wojciech Jaworski (Żydzi w końcu XIX i XX w.), Maciej Szaniawski (doktorant, Holokaust) i wreszcie niżej podpisany – Jarosław Krajniewski (dzieje Żydów będzińskich, zwłaszcza do połowy XIX w.). Oczywiście, jak chyba każda książka B. Ciepieli, także i ta publikacja zawiera na wstępie podpisaną przez autorytet recenzję wydawniczą. Dziwne tylko, że profesor UŚ, Kierownik Zakładu Językoznawstwa Ogólnego, czytając (?) recenzowaną pozycję pominął takie ustępy, jak choćby ten mówiący o tym, że Żydzi „…osadzili się w Krakowie... ”(s.33).
ŻYDZI W POEZJI POLSKIEJ
Dobrym przykładem obrazującym pracę autora jest też rozdział „Żydzi w poezji polskiej”, kolejny przykład szumnego tytułu, który mógłby być tematem samodzielnego opracowania naukowego, tymczasem ma się nijak do treści znajdującej się pod nim. Najpierw możemy zapoznać się ze... spisem treści książki Natana Grossa „Poeci i Szoa”, później natomiast uważnego czytelnika może spotkać jeszcze większe zdziwienie. Po fragmencie „piosenki” Tuwima o Jankielku Wasersztajnie możemy przeczytać: „Jakub Kaczmarczyk wspominał, jak będąc małym chłopcem bawił się z dziećmi żydowskimi: Aba Miler, Zygmund Londer, Mott Krawiec. Wspominał też małego Jankielka. Ten jeszcze przed wojną wziął od ojca skrzypce i wyjechał do Warszawy. Z czasem przyszła sława i zmiana nazwiska na Jan Wodnicki. Kiedy przyjechał do rodzinnego Będzina na pogrzeb starego ojca, kieszenie miał wypchane setkami dolarów”(s. 207). Przypis u dołu strony odnosi nas do książki niżej podpisanego „Na tropach legendy”. Sięgnijmy po tę książkę i cóż tam zobaczymy? Otóż rzeczywiście, ów Jakub Kaczmarczyk wspomina swoich dawnych przyjaciół, m.in. Zygmunta Londnera (a nie Zygmunda Londera) oraz Motła (a nie Motta) Krawca. Natomiast ustęp o Jankielku jest opowiedzianym dalszym ciągiem historii małego Jankielka z wiersza Tuwima. Czyżby B. Ciepiela nie rozróżniał opowieści pisanej kursywą od ciągu dalszego cytowanego eseju pisanego zwykłą antykwą?
Zagłębmy się zatem dalej w poezję polską dotyczącą Żydów. Po kilku tekstach przepisanych z wydawanego niegdyś w Sosnowcu „Magazynu-Expressu Zagłębiowskiego” znajdziemy kilka wierszy „najbardziej reprezentatywnych” (s. 215) polskich poetów, z których na szczególną uwagę zasługują erotyki spisane przez poetę z Sosnowca. Tylko parę przykładów:
"Jednym słowem była kobietą prześliczną
I choć nie kąpała się w oślim mleku
Pięknu Kleopatry było do niej daleko
Wysmukła strzelista jak topola włoska
chrapki nawet miała urokliwe
u jej lekko zadartego noska (...)
Rachel to była cymes kobieta
arcydzieło natury – cud
Atlas jej ciała szczególnie ud
w dotyku do szaleństwa przyprawić mógł (...)
Rachel nosiła koralowy kolczyk w uszku
a brylancik miała umieszczony w pępuszku (...)
i drżę z podniety
Rachel takie emocje potrafi budzić (...)"
Mnóstwo pytań się nasuwa, ale zadam tylko jedno. W czym ta poezja jest bardziej reprezentatywna od choćby wierszy Stanisława Wygodzkiego, pewnie jednego z najwybitniejszych będzińskich poetów, Żyda zresztą. Nie twierdzę wcale, że musiał się on znaleźć w omawianej publikacji. No ale skoro sam autor dał tytuł rozdziału „Żydzi w poezji polskiej”? Brak mi go zatem, być może innym czytelnikom także, więc pozwolę sobie zacytować choćby mały fragmencik jednego z moich ulubionych „trenów” Wygodzkiego:
„Stoi na stacji lokomotywa,
ciężka, ogromna i pot z niej spływa...”
I była dziewczyna, mała dziewczyna
z wierszem Tuwima.
Była maleńka jak wiotkie drzewko –
brzózka, jodełka, jabłonka.
Mała dziewczyna z zieloną śpiewką
jak łąka.
(...)
I odjechała mała dziewczyna
w ciemnym wagonie,
ale nie było w wierszu Tuwima
o niej.
Ani nie było o tamtych kominach,
co dymią,
kiedy przyjeżdża mała dziewczyna
do Oświęcimia
(...)
a mała dziewczynka, co dali ją w płomień,
to moja córka."
CO JA NA TO MOGĘ
Książka jest wydania dość niechlujnie. Począwszy od nieciekawej okładki (na której sytuację ratuje jedynie ciekawie zaprojektowany motyw graficzny), skończywszy na fatalnej jakości wielu ilustracji, które wyglądają tak, jakby w ogóle nie wyglądały. Znający choćby pobieżnie technikę publikacji od razu zauważy, że archiwalne zdjęcia najpierw były... kserowane, a dopiero później skanowane do druku. Efekt nie jest trudny do przewidzenia. Literówek w zasadzie można by się nie czepiać, gdyby nie zatrważająca ich mnogość, jakby książka nie przeszła przez korektę. Spowodowane to mogło być pośpiechem w wydaniu książki, choć nie do końca jest to okoliczność łagodząca. Dla przykładu może tylko jedna, choć dosyć kompromitująca wpadka: w bibliografii na stronie 301 podano: Firyk K., podczas gdy ów profesor, pracownik naukowy UJ w rzeczywistości nazywa się... Feliks Kiryk.
Jeszcze parę słów o zapowiedzianej na wstępie sprawie przypisów. Z uwagi na przedłużający się tekst, nie będę ich komentował, polecę tylko kilka przykładów tym, którzy zechcą je samodzielnie prześledzić: s. 31 (przyp. 18), 33 (21), 36 (27).
„Niniejsza praca pomyślana jest przede wszystkim jako pomoc dla uczniów w nauce o regionie”. Nie zgodziłbym się na to z dwóch względów: po pierwsze, żeby nie psuć kształtujących się dopiero gustów literackich, po drugie wreszcie, gdyż nie do końca można być pewnym zawartych w niej informacji. Nie jestem w stanie w krótkim czasie stwierdzić wiarygodności wszystkich podanych w książce „Żydzi w Zagłębiu Dąbrowskim i okolicy” informacji. Zakładam, że ustępy pisane przez innych niż redaktor publikacji częściach są bardziej wiarygodne i nie zawierają – może poza literówkami – zasadniczych błędów. Wystarczy zresztą przeczytać fragment o Czeladzi, autorstwa Artura Rejdaka, by nawet laik dostrzegł kolosalną różnicę stylu (tekst jest spójny, widać że pisany ręką jednego autora a nie stanowiący kompilację źle przepisanych fragmentów innych autorów). Miałbym tylko uwagę do zapisanego na s. 64 imienia Zyzyk (powinno być Ayzyk) oraz – ewentualnie – do braku podania źródła modlitw cytowanych na s. 71 (np. pierwsza z nich to fragment Psalmu 48).
Współcześni ekonomiści powiedzieliby może o „psuciu rynku”. Parafrazując Kopernika (tego co wstrzymał słońce) dorzućmy jeszcze taką teorię, jak to złe książki wypierają dobre. Ale co ja za to mogę, że kiedy myślę o najnowszej książce Ciepieli, ciągle chodzi mi po głowie wiersz Herberta w wykonaniu Gintrowskiego („Potęga smaku”). Pisany w jakże innym kontekście, ale proszę posłuchać:
"(...) Retoryka była aż nadto parciana (...)
Łańcuchy tautologii, parę pojęć jak cepy (...)
Żadnej dystynkcji w rozumowaniu
Składnia pozbawiona koniunktivu
Tak więc estetyka może być pomocna w życiu
Nie należy zaniedbywać nauki o pięknie (...)
W gruncie rzeczy była to sprawa smaku
Tak, smaku"
* * *
Tyle, jeśli chodzi o rok 2004. Tekst ten otrzymała ode mnie m.in. autorka recenzji wydawniczej książki, prof. Kamila Termińska, która napisała do mnie list, że moja recenzja jest napisana z niepotrzebną pasją. Być może – faktem jednak jest, że więcej Pani Profesor w książkach B. Ciepieli już się nie pojawiła.
Najnowsza publikacja jest już chyba 38 w jakże bogatym dorobku Bolesława Ciepieli. Znaczną część książki zajmują wspomnienia zagłębiowskich Żydów i osób ich pamiętających. W myśl zasady, że ze świadectwami się nie dyskutuje, w dalszej części artykułu nie będę się nimi zajmował – zakładam, że mają dużą wartość poznawczą i niektóre mogą zawierać – i zapewne zawierają – cenne perełki mówiące o naszej wspólnej, polsko-żydowskiej przeszłości. Opisywana pozycja zawiera także inne materiały i właśnie one, podobnie jak ogólny ogląd książki, stanowią kanwę niniejszego artykułu.
SŁOWO O AUTORACH
Bolesław Ciepiela w ostatnich latach często ukrywa swój wkład w wydawane przez siebie publikacje pod wygodną formułą „praca zbiorowa pod redakcją…”. Nie inaczej jest tym razem, tyle że redakcja jest dwuosobowa. O postaci i dorobku Ciepieli można przeczytać wyżej, z tym, że według zamieszczonego w książce wykazu jest już autorem (współautorem bądź redaktorem) 38 pozycji książkowych. Jeżeli któraś pozycja zasługuje na większą uwagę, to może Sylwetki Zagłębiaków. Ludzie węgla, nauki, kultury, samorządowy i przedsiębiorcy, Będzin 2007. Autor być może zapomniał w tytule podać słówko „niektórych”, gdyż wśród ludzi nauki czy kultury z obszaru Zagłębia trudno znaleźć takie osoby jak choćby Jan Dorman, Jan Kiepura, Jan Świderski, Janusz Gajos, Stanisław Pietras, Jacek Cygan. Jest np. dyrektor Muzeum w Sosnowcu – ale o pozostałych – ani słowa. Być może ludzie węgla są w książce bardziej reprezentatywni – nie znam się więc nie podejmuję się oceniać. Jest też kilku samorządowców i przedsiębiorców. Biogramy znajomych oczywiście przejrzałem, np.: „na jego twórczość składają się: opracowane statuty, wielokrotne publiczne wystąpienia i odczytywanie referatów”. Inny z kolei okazał się być „synem Jerzego i Wacława” – a podobno to my, Polacy, jesteśmy europejskim zaściankiem w sferze obyczajowości .
Drugim redaktorem jest Małgorzata Sromek, jak wynika z informacji podanych na okładce: „mgr filologii polskiej. Działalność literacką, publicystyczną i wydawniczą rozpoczęła po przejściu na emeryturę cyklem podręczników pomocniczych do j. polskiego (zatwierdzonych przez MEN w 1993 r. – 6 egzemplarzy dla szkół podstawowych i ponadpodstawowych”. Pierwsza myśl, że te 6 egzemplarzy zapewne zostało odbitych na ksero, ale na s. 187 znajdziemy informację, że chodzi o 6 TYTUŁÓW (z tego dwa zatwierdzone przez MEN). Na uwagę zasługuje Praktyczna stylistyka i kultura języka, Dąbrowa Górnicza 1997 – zwłaszcza w kontekście współudziału w książkach Bolesława Ciepieli.
Pod koniec książki znajdują się „notki o niektórych autorach tekstów”. Dobrze że niektórych, bo wśród tych pozostałych są i tacy, których teksty wykorzystano in exstenso bez wiedzy i zgody, co zresztą jest długoletnią praktyką jeśli chodzi o Ciepielę. Zwróciłem uwagę na postać Jacka Malikowskiego, a to dlatego, ze ta sama osoba (chyba że to niezwykły zbieg okoliczności) figuruje wśród recenzentów książki. Jacek Malikowski, którego bliżej nie znam, okazał się być „mgr pedagogiki z uprawnieniami doktora socjologii (studia podyplomowe z historii i geografii)” (s.183). Pewnie jest coś, o czym nie wiem, ale pierwszy raz spotykam się z „uprawnieniami doktora”, zwłaszcza kiedy studia podyplomowe z historii i geografii dają takie uprawnienia w dziedzinie socjologii – a tak wynika z notki.
KAŻDA PLISZKA SWÓJ OGONEK CHWALI
Bolesław Ciepiela znany jest z tego, że w swoich publikacjach umieszcza recenzje wydawnicze podpisane przez miejscowe autorytety. Pomijając fakt, że zazwyczaj nie jest to praktyka stosowana (recenzje takie pisze się dla wydawców, potencjalnych sponsorów etc.), już na początku książki zetkniemy się z dwoma takimi tekstami. Autorem jednego z nich jest wspomniany wyżej wśród autorów dr Jacek Malikowski, drugiego - znany w środowisku zagłębiowskim, a w ostatnich latach dyżurny recenzent książek Bolesława Ciepieli - prof. dr hab. Włodzimierz Wójcik. Jako że zaraz po „Wstępie” jest to pierwszy tekst publikowany w opisywanej książce, od razu przykuł moją uwagę i w konsekwencji znacznie przyczynił się do powstania niniejszego tekstu.
Na samym początku prof. W. Wójcik wymienia ważne książki dotyczące „wkładu społeczeństwa żydowskiego do rozwoju gospodarki i kultury naszego kraju” wydane w naszym regionie: Żydzi w literaturze (Uniwersytet Śląski; nie wiem co to za książka, nie ma jej także w umieszczonej na końcu książki bibliografii ale posiłkując się wiedzą internetową ustaliłem datę wydania na rok 2003), wydana przez sosnowiecką bibliotekę Mozaika kultur (2007, nota bene tematyce żydowskiej poświęcone są tylko dwa szkice) oraz Żydzi w Zagłębiu Dąbrowskim i okolicy – o tej publikacji patrz wyżej. To wszystko? Więcej nic? A gdzie publikacje Wojciecha Jaworskiego, Jana Przemszy-Zielińskiego, Dariusza Rozmusa, Sławomira Witkowskiego, Aleksandry Namysło, Magdaleny Cyankiewicz czy wreszcie niżej podpisanego? To było pierwsze zdumienie. Na s. 181 znajduje się na szczęście „Zakończenie” a w nim „Dokumenty o Żydach z Zagłębia Dąbrowskiego”. Wprawdzie rozdział nie omawia żadnych dokumentów tylko publikacje, ale zawsze to coś. Okazuje się, że Wojciech Jaworski i Jan Przemsza-Zieliński coś tam o zagłębiowskich Żydach pisali. Najwięcej miejsca poświęcono dorobkowi Adama Szydłowskiego. O D. Rozmusie, S. Witkowskim, czy A. Namysło autorzy nadal nie słyszeli, w moim zaś przypadku podali jedną pozycję. W swojej naiwności nigdy specjalnie nie przejmowałem się piarem, ale dla dobra potomnych muszę to zmienić. Inni niech się sami wypowiedzą (choć warto podkreślić, że dr D. Rozmus jest autorem szeregu monografii zagłębiowskich cmentarzy żydowskich, dr Sławomir Witkowski zajmuje się średniowiecznymi dziejami „zagłębiowskich” Żydów, dr Aleksandra Namysło – Holokaustem), ale ja w swoim imieniu podam tu brakujący fragment tego rozdziału: Jarosław Krajniewski, kustosz Muzeum Zagłębia w Będzinie, autor szeregu publikacji dotyczących dziejów zagłębiowskich Żydów: Mniejszości narodowe Zagłębia Dąbrowskiego, w: „Zeszyty Zagłębiowskie” nr 4/1998; Na tropach legendy. Szkice z dziejów Zagłębia, Będzin 2003 (zawiera szereg artykułów zamieszczanych wcześniej na lamach zagłębiowskiej prasy); Miasteczko Będzin, Będzin 2003; Żywa historia martwych przedmiotów…, w: Zagłada Żydów Zagłębiowskich, Będzin 2004; Żydzi wiejscy kahału będzińskiego, w: Żydzi na wsi polskiej, Szreniawa 2006; Gmina żydowska w Będzinie na przełomie XVIII/XIX wieku, w: Z dziejów Żydów w Zagłębiu Dąbrowskim, Sosnowiec 2006; Żydzi w Będzinie, w: Będzin 1358 – 2008, t. II, Będzin 2008; Gmina żydowska (1795-1914), w: Będzin 1358 – 2008, t. III, Będzin 2008; Żydzi będzińscy i ich cmentarze, w: Dom wieczności, Będzin 2008; foldery i drobne publikacje, czasami nie podpisane lub podpisane przez kogoś innego. Więcej grzechów nie pamiętam. Żadnego nie żałuję.
Jeszcze się ten akapit prof. Wójcika nie skończył, a tu następna rewelacja: „Warto zaznaczyć, że w Będzinie przed drugą wojną światową żyło około 50% naszych starszych braci”. 50% – jasne, ale czego. Nie wiem ile liczyła przedwojenna populacja Żydów – może 30 milionów – wówczas 15 milionów przypadałoby na Będzin. Trochę mi to przypomina inną będzińską publikację, w której liczbę mieszkańców miasta określano na – uwaga – 58 574 tysiące! A może chodziło o to, że w Będzinie żyło 50% zagłębiowskich (a nie światowych) Żydów – ale i wówczas szacunki w ogóle się nie zgadzają. No cóż – licentia poetica…, nie wiem co Autor miał na myśli. W tej samej publikacji znalazła się zresztą inna perełka, mówiąca o tym, że najstarszą budowlą murowaną w Będzinie był „okrągły stół u podstawy kwadratowy” .
Ciągle ta sama jedenasta strona przynosi nam kolejną rewelację – „W Będzinie działa też bardzo aktywnie Stowarzyszenie Zagłębiowskiej Kultury, którego prezesem jest Adam Szydłowski”. Trudno jednak zauważyć prężną działalność stowarzyszenia i jego „prezesa”.
Końcowe ustępy recenzji prof. Wójcika w zasadzie obędą się bez komentarza: „Twórcom tej planowanej książki należy się uznanie. Pracują przecież honorowo”. Do tej ostatniej kwestii jeszcze powrócimy.
W ZAKAMARKACH WIEDZY
Z racji mojej profesji i zainteresowań, nie obejmujących w zasadzie tematyki Holokaustu, bliżej przyjrzałem się pozostałym w publikacji tekstom: „Ogólna informacja sprzed II wojny światowej” (s. 17-20) oraz „Szkic do dziejów Żydów w Będzinie” (s. 153-169). Jest jeszcze szkic o Żydach sławkowskich – ale o tych sam nie posiadam większych informacji, zresztą publikacje autora tego szkicu (Józef Liszka, którego nie ma w „notkach o niektórych autorach tekstów) uważam za cenne i wartościowe.
Z wymienionych tekstów czytelnik może się dowiedzieć np. o tym, że pierwsza ludność żydowska w Będzinie zamieszkała w… Zakamarkach (s. 17). Od kilkunastu już lat zajmuję się historią Będzina, przez ostatnie lata byłem sekretarzem redakcji i jednym z autorów trzytomowej monografii tego miasta – ale przyznam szczerze, że o żadnych Zakamarkach nigdy nie słyszałem. Jako że nie jestem alfą i omegą a moja głowa nie jest w stanie pomieścić wszystkich faktów i zdarzeń – mogłem coś przeoczyć. Na szczęście przy owych Zakamarkach znajduje się odsyłacz do książki Wojciecha Jaworskiego: Żydzi w Zagłębiu Dąbrowskim. Zarys dziejów, Sosnowiec 2006, s. 3 – 4. Cytowana książka należy do wydawanych własnym sumptem przez Muzeum w Sosnowcu publikacji wydawanych w kolekcjonerskich wręcz nakładach ok. 50 egzemplarzy, ale jestem szczęśliwym posiadaczem jednego z nich. Czytam strony 3 i 4, raz i drugi, i nagle olśnienie, takie oto zdanie: „Prawdopodobnie na przełomie XVI i XVII w. powstało skupisko ludności żydowskiej w Żarkach”. Jeśli trafiłem na właściwy trop, to niestety litentią poeticą nie jestem w stanie tego uzasadnić.
Mimo że prawdopodobny autor tego ustępu (Bolesław Ciepiela) otrzymał swego czasu mój tekst „Kwestia smaku” to jednak zawartymi tam uwagami nie nazbyt się przejął. Znowu wraca problematyka liczebności Żydów w Zagłębiu. Na s. 17 pojawia się takie oto zdanie: „W wyniku spisu ludności przeprowadzonej [sic! – co na to pani Sromek od stylistyki?] w 1765 r. ustalono, że we wschodniej części regionu Polski mieszkało 1196 Żydów”. Coś tu nie gra – albo region, albo liczba, a zapewne jedno i drugie. Podobny problem spotkamy także na s. 154: „Na początku XVII wieku Będzin liczył 2440 Żydów i 1780 chrześcijan”. Być może autor odkrył jakieś nowe źródło, ale szkoda, że nie podał tego w przypisie. Przypomnę zatem, że z XVII wieku znamy tylko dwie liczby dotyczące liczebności Żydów w Będzinie: w roku 1674 – 85 osób, w roku 1676 – 51 . Swoją drogą to i tak postęp, bo jeszcze niedawno Bolesław Ciepiela cytując te liczby twierdził, że nigdy się nie dowiemy ilu było Żydów w Będzinie w XVII wieku. Tymczasem nie minęło pół dekady i mamy – w tekście Jacka Malikowskiego – przechył w drugą stronę. Zresztą właśnie w szkicu tego drugiego z autorów znajdziemy takie zdumiewające fakty, jak to, że zamek w Będzinie wzniesiono dopiero po 1358 roku (wiadomo z całą pewnością, że było to przed nadaniem przywileju lokacyjnego, w którym jest już mowa o zamku – s. 153) albo o XVIII-wiecznej szlachcie żydowskiej. Ale czegóż się spodziewać po tekście opartym nie o liczne już przecież publikacje o Żydach z Zagłębia a głównie ze stron internetowych, takich jak: literka.pl, fundacjatp.pl, czy też uczen.staszic.edu.pl… (s. 154).
Podobne zamieszanie jak z liczbą ludności mamy tradycyjnie z ustaleniem daty budowy synagogi i założenia cmentarza na Górze Zamkowej w Będzinie. Pisałem już o tym w Kwestii smaku, ale autor nie wziął sobie moich uwag do serca i nadal powtarzane są te same błędy (w tym sensie, że w różnych miejscach w książce czytelnik znajdzie różne dane).
Na przykład jeśli chodzi o synagogę mamy zatem do wyboru takie dwie wersje:
1.„W latach 1857-1862 w Będzinie prawdopodobnie w miejscu dawnej drewnianej synagogi wzniesiono nową.” „[nową murowaną synagogę] wzniesiono w latach 1893-1894” (s. 18). (PRAWDA/FAŁSZ)
2.„W latach 1851-56 u podnóża zamku zbudowano nową, drewnianą synagogę, na miejscu której w roku 1881 wzniesiono następnie murowaną synagogę” (s. 155). (PRAWDA/FAŁSZ)
Wybór należy, Czytelniku, do ciebie. A jak to było z cmentarzami? Tutaj także z grubsza zarysowują się dwie wersje wydarzeń:
1.„Żydzi będzińscy po wybudowaniu synagogi w XV w. urządzili też kirkut. (…) Na cmentarzu tym grzebano aż do połowy XVIII w. wszystkich zmarłych Żydów, nie tylko z Będzina – ale z całej okolicy. (…) W połowie XIX w. powstał drugi cmentarz żydowski w Będzinie” (s. 19). Najwyraźniej przez około sto lat w będzińskiej gminie żydowskiej nie zanotowano ani jednego zgonu.
2.„W połowie XVI wieku wybudowano drewnianą synagogę i cmentarz” (s. 154). „Pod koniec XVIII w. (…) wybudowano nowy cmentarz (kirkut) położony na północnym stoku Góry Zamkowej” (s. 155). Abstrahując od kwestii, czy cmentarze się buduje czy zakłada pragnę tylko poinformować, że prawdziwa jest wersja trzecia, którą – drogi Czytelniku – możesz znaleźć w tej samej książce, tyle że na s. 39: kirkut na Górze Zamkowej założono w 1831 w wyniku epidemii cholery. Generalnie lektura omawianej książki czasami przypomina grę w rosyjską ruletkę.
Jak już jesteśmy przy cmentarzu – jeszcze taka drobnostka. Na s. 41 znajduje się fotografia przedstawiająca kirkut na Górze Zamkowej – podpis tym razem bez zarzutu, tylko dlaczego ta ilustracja pojawiła się akurat przy rozdziale traktującym o zupełnie innym cmentarzu, co u niezbyt zorientowanego czytelnika spowoduje dezinformację?
Niektóre z licznych błędów zawartych w książce można w zasadzie złożyć na karb pewnych nieścisłości bądź też nielogiczności. Nie chcąc się dłużej rozpisywać w szczegółach, przytoczę tylko kilka przykładów:
Na s. 17 czytelnik znajdzie informację, ze cheder to szkoła religijna, na 18 zaś, że to dom modlitwy, na 19 zaś że domy modlitwy pełniły rolę chederów (czyli, logicznie rozumując, domów modlitwy…). Generalnie autor słyszał dzwony, tylko nie wiedział z którego kościoła – taki właśnie jest skutek pisania o rzeczach, na których się nie zna.
Ze strony 32 możemy się dowiedzieć, że kiedy w 2004 roku odkryto synagogę Mizrachi, „wtedy był to jedyny namacalny ślad kultury i religii byłych mieszkańców miasta, Żydów”. Takie ślady kultury i religii, jak choćby macewy na kirkucie, czy pergaminowy zwój Tory w muzeum niestety umknął autorowi. Na s. 32-35 kilkakrotnie przywoływane jest nazwisko byłego ambasadora Izraela Dawida Pelega. Ten izraelski historyk, polityk i dyplomata wielokrotnie przebywał w Będzinie, czasami nawet wzywany w trybie pilnym. Należałoby mu się zatem, aby autorzy i redaktorzy omawianej publikacji przynajmniej jego nazwisko potrafili poprawnie napisać (Peleg zamiast Pelag).
Pewną nielogiczność stanowi także taki fragment: „(…) najstarszy cmentarz żydowski sięgający swoją historią początków XV w. Kilka następnych wieków właściwie doprowadziło do jego dewastacji…” (s. 39). A już prawdziwą perełką jest informacja ze s. 155, jak to „żydowscy handlarze wyszli poza krąg artykułów spożywczych”. Tak po prostu – wzięli i wyszli.
LUDZIE HONORU
Profesor Wójcik w swojej recenzji pisze, że twórcom publikacji należy się uznanie, gdyż „pracują honorowo”. Nie jest pierwszą osobą, która użyła podobnego określenia, ale skoncentrujmy się na omawianym przypadku.
Na tak zwanej stronie redakcyjnej, wśród autorów tekstów, figuruje m.in. Magdalena Nowacka, znana redaktor z „Dziennika Zachodniego (The Times)”. Jej teksty, zazwyczaj przedruki z owej gazety, bez jej wiedzy i zgody (a zatem także bez zgody redakcji) zostały wykorzystane w bardzo znacznej liczbie. Trochę mnie to zdziwiło, ale tylko trochę, bo jeszcze do niedawna ci sami autorzy i redaktorzy tak samo postępowali z tekstami niżej podpisanego.
Podobnie rzecz się ma z przedrukowaną w całości ulotką Inicjatywy „Brama Cukermana” dotyczącą projektu Hurtownia Manufaktury (w książce znalazłem też nazwę… Hurtownie Manufaktury). Nie jestem specjalistą w zakresie prawa autorskiego a zresztą przepisy w tej dziedzinie chyba nie do końca są sprecyzowane. Ze swej strony uznaję, że wykorzystanie fragmentu tekstu (wyraźnie zaznaczonego kursywą lub cudzysłowem) lub ilustracje, z wyraźnym podaniem źródła pochodzenia, w zasadniczy sposób nie łamie czyichś praw autorskich. Ale przedruk całego artykułu, bez wiedzy i zgody, tą granicę moim zdaniem przekracza. Zwłaszcza, kiedy nie ma żadnego problemu ze skontaktowaniem się z autorem. Jako Przewodniczący Rady Fundacji „Brama Cukermana” nie wyraziłbym zgody na przedruk ulotki w opisywanej książce. Ale nikt nikogo o zdanie nie pytał.
Podobnym złamaniem – jeśli nie prawa autorskiego to przynajmniej dobrego obyczaju i zasad redakcyjnych – jest potraktowanie w publikacji tekstów dr Aleksandry Namysło z katowickiego oddziału IPN. Przedruk bez kursywy i cudzysłowów fragmentów jej opracowań także przekracza granice dobrego smaku, zwłaszcza gdy w przypisie sugeruje się, jakoby autorem tekstu jest… dr hab. Anna Glimos-Nadgórska (s. 21). Wątpliwości budzą także tabele ze s. 23 i 27 z podaniem jako źródła dokładnej sygnatury akt podczas gdy najprawdopodobniej są to przedruki – zasadniczo nie byłoby w tym nic zdrożnego, gdyby jako źródło podać ową pierwotną publikację.
I jeszcze jedna rzecz, pozornie nie związana z omawianą publikacją. Bolesław Ciepiela znany jest z tego, że trafi wszędzie, no i trafił – już w 3 numerze „Nowego Zagłębia” pojawił się w tym nowym czasopiśmie i to w jakiej roli – współredaktora Wydawanego w latach 90 „Ekspresu Zagłębiowskiego”. Tymczasem w każdym numerze tego zasłużonego dla historii regionu miesięcznika znajduje się stopka redakcyjna: „Redagują: Jan, Kazimiera i Łukasz Zielińscy, współpraca Karol Rodek”. Jeszcze są tacy, co pamiętają bez zaglądania. A czyny i rozmowy i tak kiedyś będą spisane. Na przykład tu i teraz.
PRAWDA NAS WYZWOLI
Mój szczególny sprzeciw wzbudza jeszcze jedna sprawa. Na s. 137, przy opisie początków organizowanych w Będzinie Dni Kultury Żydowskiej, znajdujemy taki oto fragment (wywiad z Adamem Szydłowskim, przedrukowany z „DZ”): „Pod koniec 2002 roku razem z Mirosławem Starzyńskim zastanawialiśmy się, co tak naprawdę należy zrobić, by po wielu latach milczenia przywrócić pamięć o byłych mieszkańcach naszego miasta, Żydach będzińskich. Spoglądaliśmy na odbywający się 70 km od Będzina festiwal Kultury Żydowskiej w Krakowie i działalność Fundacji „Judaica”. A gdyby spróbować tutaj, w Będzinie, Jerozolimie Zagłębia? A co będzie, jak będziemy tylko jedynymi odbiorcami tej kultury? To były pierwsze pytania, które pozostawały na tamtą chwilę bez odpowiedzi. Zaryzykowaliśmy i pierwsza edycja odbyła się we wrześniu 2003 roku. Wtedy, we wrześniu 2003 r., w Ośrodku Kultury w Będzinie pojawili się zaproszeni reżyserzy filmu ‘Przepraszam że żyję’, była projekcja filmu, a po niej gorąca dyskusja. Tak się zaczęło”.
Tak się składa, że dobrze pamiętam tamte dni. I z przykrością muszę stwierdzić fakt, że to się jednak tak nie zaczęło.
Panowie Adam Szydłowski i Mirosław Starzyński nie pojawili się w Będzinie po wielu latach milczenia, jak sugeruje powyższa wypowiedź. Już przed obydwoma panami Towarzystwo Przyjaciół Będzina nawiązało żywe kontakty z organizacjami Żydów zagłębiowskich w Izraelu i USA (na pamięć zasługuje zwłaszcza przemilczana postać Eugeniusza Gawora, ówczesnego prezesa TPB), Muzeum Zagłębia w Będzinie prowadziło swoje badania (m.in. inwentaryzacja kirkutu na Górze Zamkowej) oraz działalność edukacyjną w tym temacie (m.in. wspomniane półgębkiem na s. 37 warsztaty muzealne). Dlaczego o tym nie pisać? Dlaczego udawać, że jest się pierwszym? Papier, niestety, wszystko przyjmie i w myśl goebbelsowskiej propagandy – kłamstwo tysiąc razy powtarzane w końcu stanie się prawdą .
W roku 2003 przypadała 60 rocznica likwidacji sosnowiecko-będzińskiego getta, a tym samym ostatecznej Zagłady zagłębiowskich Żydów. Muzeum Zagłębia z tej okazji przygotowało rocznicową wystawę oraz – we współpracy z IPN – sesję naukową. Wystawa jak to wystawa – rzecz ulotna, ale pokłosiem sesji jest wydawnictwo Zagłada Żydów Zagłębiowskich, bez wątpienia jedna z najważniejszych publikacji o tematyce Holokaustu na terenie Zagłębia. Już w trakcie przygotowań do sesji i wystawy pojawił się w Muzeum Adam Szydłowski, od niedawna zatrudniony w będzińskim magistracie, z nieśmiałą propozycją współpracy. Rozmowa koncentrowała się na wspólnych planach wydawniczych, powstaniu Centrum Kultury Żydowskiej Fundacji „Jona” (które ostatecznie nigdy nie powstało) i planowanych imprezach, do których dołączono wspomnianą wyżej projekcję filmu i spotkanie z reżyserami. W ten sposób powstały Dni Kultury Żydowskiej w Będzinie. Tak się właśnie zaczęło.
Z zamiłowania, wykształcenia i wykonywanej pracy jestem historykiem. Na wszystko mam historyczne przykłady i wiem, jak to drzewiej bywało. Historię zawsze, od czasów starożytnych, pisano na zamówienie aktualnej władzy. Odzyskana wolność i ułuda demokracji zamotały nam w głowach i pozwoliły o tym zapomnieć – ale pewnych mechanizmów niestety nie pokonamy. Według rosyjskich historyków II wojna światowa rozpoczęła się dopiero 22 czerwca 1941 roku. A agresja – wspólna z Hitlerem – na Polskę?. A Finlandia, Litwa, Łotwa, Estonia, Mołdawia? To co to było? Wyzwolicielski marsz Armii Czerwonej? Tam się nawet do Katynia nie potrafią przyznać – w końcu co to jest te kilkanaście tysięcy polskich oficerów wobec milionów sowieckich ofiar? Tak się, proszę państwa, tworzy historię.
Jestem historykiem i dzieci wychowuje w prawdziwie bibliofilskiej atmosferze. Najstarsza spośród czterech córek ma obecnie 11 lat – w pierwszej klasie przeczytała całe Opowieści z Narnii, w trzeciej Władcę pierścieni a w czwartej Potop. Kilkadziesiąt lat temu może nie byłoby to nic nadzwyczajnego, ale dziś myślę że może budzić uznanie. I naprawdę nie chcę, aby dziejów swojej małej ojczyzny uczyła się z książek Bolesława Ciepieli i Spółki. Nie ten język, nie ten poziom, nie ta stylistyka. Parafrazując znaną piosenkę: pisać każdy może, jeden lepiej, drugi gorzej. Co więcej: nawet wydawać każdy może. Nie rozumiem tylko tego zjawiska, że książki Bolesława Ciepieli, recenzowane przez niego samego i krąg jego znajomych, trafiają do zagłębiowskich szkół i bibliotek, że są instytucje ciągle jeszcze popierające jego twórczość a nawet desygnując go nagród w dziedzinie szerzenia kultury .
Nie chcę być źle zrozumiany – nie neguję twórczości Bolesława Ciepieli w całości. Zawsze powtarzałem – i mam nadzieję, że znajdą się na to świadkowie – że gdyby nie on, być może nikt nigdy nie napisałby tych wszystkich lokalnych historii, znajdujących się w jego książkach (monografie Psar, Strzyżowic, Łagiszy, Grodźca, Bobrownik etc.). Nigdy z tymi pozycjami nie polemizowałem, choć i ich walor merytoryczny i stylistyczny pozostawia wiele do życzenia. Książki te zawierają mnóstwo informacji oraz zdjęć, które gdyby ich w porę nie opublikowano, być może nigdy nie ujrzałyby światła dziennego. Problem leży gdzieś indziej. W tym natłoku informacji, częstokroć bezmyślnie przepisywanych, oprócz autentycznych faktów jest też mnóstwo błędów. Jak przyszły czytelnik, za jakieś pięćdziesiąt, sto lat będzie mógł odróżnić prawdę od fałszu?
Nie neguję także pracy lokalnych środowisk, pragnących zachować pamięć o swoich dziejach i tradycjach. Co więcej – popieram takie inicjatywy i na ile mam możliwości – pomagam. Tylko w ostatnim czasie rekomendowałem do druku dwie takie pozycje, o Bobrownikach (Haliny Gajdzik) i Dobieszowicach (Janusza Hetmańczyka). Nie interesuje mnie, czy autor z wykształcenia jest matematykiem, lekarzem czy ślusarzem, jeśli do swojej sprawy podchodzi rzetelnie i rzeczowo. Nie lubię tylko lansowanego czasami określenia historyk-amator? Czy powierzyłby ktoś prowadzenie sprawy sądowej prawnikowi-amatorowi? Albo swoje zdrowie lekarzowi-amatorowi? Żeby zostać prawnikiem – trzeba skończyć prawo, żeby lekarzem – medycynę.
Bolesław Ciepiela z wykształcenia jest inżynierem górnikiem . Jak sam o sobie pisze – ma już imponujący, 50-letni staż pracy literackiej. W każdej swojej publikacji wymienia cały swój dorobek, nie trudno go prześledzić. Zanim zaczął pisać o historii Zagłębia, skupiał się na tematyce górniczej. Nie znam się na tym więc wierzę, że to były wartościowe opracowania: „Racjonalne przewietrzanie kopalni”, „Przenośne wsporniki do zawieszania półek zapory pyłowej przeciwwybuchowej”, „Wentylacja lutniowa kombinowana szeregowa”, „Kształtka zabezpieczająca lutniociąg przed zanieczyszczeniem odstrzelonym urobkiem”, „Uniwersalny łapacz wozów” i szereg innych.
Powtarzam jeszcze raz – wierzę w fachowość tych opracowań. Ale są dziedziny, na których Bolesław Ciepiela zwyczajnie się nie zna. Przejrzałem różne definicje słowa grafomania, od Słownika Wyrazów Obcych PWN aż po zwyczajną Wikipedię. Wszystkie są podobne, więc zacytuje tę ostatnią: „Grafomania (z greckiego: "gráphein" - rysować, pisać i "mania" - szaleństwo), patologiczny przymus pisania utworów literackich. Określenie o wydźwięku pejoratywnym. W większości wypadków pojęcie to dotyczy natręctwa pisarskiego występującego u osób, o których sądzi się, że nie mają odpowiedniego talentu. Jednak grafomania nie musi wiązać się z brakiem predyspozycji pisarskich, może wynikać z rozmijania się z percepcją sztuki i literatury właściwej dla danej epoki. Grafomania jest bardziej zauważalna u autorów, którzy łączą przymus pisania z dążeniem do upowszechniania swoich utworów, mimo negatywnej oceny ich poziomu artystycznego”.
W innej recenzji do innej książki Bolesława Ciepieli prof. Włodzimierz Wójcik napisał: „Należy dokładnie jeszcze przejrzeć tekst, sprawdzić prawdziwość poszczególnych faktów, skorygować imiona i nazwiska osób, uściślić lub skorygować daty, wycyzelować strukturę stylistyczną publikacji” .
Panie Bolesławie – tylko tyle! Uwag magistra słuchać Pan nie musi – w końcu pod tym względem jesteśmy sobie równi – ale słów Profesora na przyszłość radziłbym nie lekceważyć.
Cała prawda o Ciepieli i jego "radosnej twórczości". Niestety również w jego monografiach Psar, Łagiszy, Grodźca czy Strzyżowic są setki błędów, przekłamań i bezmyślnie skopiowanych fragmentów z innych publikacji. Chyba lepiej aby te książki trafiły na przemiał niż "pod strzechy"
OdpowiedzUsuńSzkoda, że anonimowo, bo pan Ciepiela myśli, że jestem jego jedynym krytykiem, o co mnie zresztą ostatnio oskarża i oczernia.
UsuńDobra recenzja, konkret, konkret i jeszcze raz konkret. Dobrze, że są jeszcze tacy ludzie - strażnicy prawdy - którzy weryfikują informacje i są w stanie rzeczowo się do nich odnieść. Brawo!
OdpowiedzUsuń