wtorek, 28 lutego 2012

XVII-WIECZNY KOMIKS


Ta wycieczka (a właściwie pielgrzymka) do dwóch sanktuariów: w Leśniowie i Gidlach wyszła już właściwie poza ziemie zagłębiowskie, ale niech mi będzie wolno o niej tutaj wspomnieć. O ile w Leśniowie, niemal w sercu Jury, byłem kilkakrotnie, to do Gidel wybrałem się tylko raz. Oczywiście słyszałem o dominikańskiej specjalności „kąpiołce”, ale jak dotąd nie dane mi było jej spróbować.


Gidle na początku XX wieku - w tle widoczna bazylika.

O samych Gidlach i o historii tamtejszego sanktuarium można poczytać w sieci, więc nie będę się rozpisywał, choć historia ciekawa, sięgająca początków XVI wieku.


Oprócz bazyliki w Gidlach znajduje się także stary, drewniany kościół - tak widział go Napoleon Orda.

W jednej z bocznych kaplic dominikańskiej bazyliki znajduje się maleńka, wielkości dłoni figurka Madonny z Dzieciątkiem – trzeba się dobrze przyjrzeć aby ją dostrzec wewnątrz pozłacanego tabernakulum. Co jakiś czas – chyba raz do roku – figurka kąpana jest w winie, które dzięki temu nabywa cudowne, lecznicze właściwości. Nabyłem flakonik (bo raczej nie flaszeczkę) i czeka teraz na gorsze czasy.




Kiedy tak siedziałem w kaplicy moją uwagę bardziej niż owa figurka zwróciły niewielkie (wchodziło może ze 6 na metr kwadratowy) obrazy pochodzące z XVII wieku, pokazujące uzdrowienia jakie dokonały się za sprawą Matki Boskiej Gidelskiej.

Zdjęcia nie bardzo mi wyszły (dlatego te powyższe pochodzą z przepastnych zasobów internetu), a braciszek w zakonnym sklepie nie bardzo wiedział czy jest na ich temat jakakolwiek publikacja. Udało mi się kupić tylko jakiś kalendarz z reprodukcjami i pocztówkę z antepedium. W wikipedii są może ze trzy reprodukcje tych obrazków, a jest ich pewnie ponad setka, postanowiłem więc – łamiąc pewnie czyjeś prawa autorskie, ale niech mi będzie wybaczone, wszak czynię to ad majorem Dei gloriam – umieścić ich skany tutaj, bo są fantastyczne. Mnie w każdym razie urzekły – autentyczna, XVII-wieczna sztuka ludowa, chciałoby się rzec: prymitywna.

Pierwszy obrazek dla zaglądającego tu czasem Kadrinaziego (z pozdrowieniami), ale i reszta – myślę – ciekawa.














Na razie tyle. W kolejnym poście dorzucę resztę.

poniedziałek, 27 lutego 2012

ZAMEK W BĘDZINIE NA NOWO ODKRYWANY, cz. 3

CZĘŚĆ 1 znajduje się tutaj
CZĘŚĆ 2 znajduje się tutaj


Fragment ołtarza Wita Stwosza w krakowskim Kościele Mariackim z domniemanym wizerunkiem zamku w Będzinie. Cały ołtarz w wersji otwartej prezentuje się tak (w kółeczku miejsce, gdzie znajduje się zamek):


(Foto ołtarza Wita Stwosza pochodzi ze strony PAJORAMA. Autorem zdjęcia jest J. Pajor. Zachęcam do odwiedzenia strony, tam można cały ołtarz obejrzeć w pełnej okazałości. Nasz zamek znajduje się TUTAJ)

LATA 1953-55

Wiosną 1953 roku rozpoczęto nowy sezon prac na zamku, finansowanych zarówno z budżetu terenowego konserwatora (w tym czasie… stalinogrodzkiego) oraz budżetu centralnego. Ekipa murarzy Stanisława Bednarza wykonała odgruzowanie terenu w obrębie pierścienia zewnętrznego muru wraz z jego odtworzeniem na ¾ długości. Wybudowano także pomost roboczy na placu budowy w narożniku muru zewnętrznego przy tzw. wieży kwadratowej. Odtworzono główną bramę (a właściwie samo przejście w zewnętrznym pierścieniu murów, bez budynku bramnego – szczegóły w kolejnych odcinkach). Uzupełniono także niektóre partie zniszczonych murów wieży kwadratowej.

W maju 1953 roku odbyła się w biurze wojewódzkiego konserwatora zabytków w Stalinogrodzie narada (zwana z godnie z duchem epoki „szeroką naradą”, z udziałem m.in. Klussa, Kanclerza i Gawlika) dotycząca zatwierdzenia ustaleń projektowych związanych z odbudową bryły budynku mieszkalnego z wieżą kwadratową oraz „bramy górnej” ze stróżówką, korony murów pierścienia wewnętrznego oraz poziomów chodnika dla straży i krenelażu. Inż. Gawlik został zobowiązany do uwzględnienia w projekcie odbudowy szeregu uwag i zastrzeżeń związanych z prowadzonymi badaniami.

Z uwagi na szybki postęp prac w sierpniu na zamku odbyła się kolejna narada konserwatorska (Kanclerz, Jamka, Rudzki, Romański, Balcerowski i in.), na której uzgodniono szereg wytycznych do dalszej realizacji odbudowy. Z kolei na listopadowej naradzie u konserwatora w Stalinogrodzie podsumowano cały rok. Udział w niej bardzo szerokiego grona osób, w tym dyrektora muzeum w Bytomiu, zdaje się świadczyć o szerokim spektrum poruszanych zagadnień, w tym planów utworzenia regionalnego muzeum.

W roku 1954 prace budowlane rozpoczęto już w kwietniu – kontynuowano wtedy odtwarzanie murów wieży kwadratowej na ostatnich kondygnacjach (do pełnej, obecnej wysokości) wraz z ceglaną obmurówką otworów okiennych. Odtworzono na całej długości zewnętrzny pierścień murów, wraz z uszkodzonymi szkarpami i licem. Wewnętrzny pierścień wraz z otworem wejściowym na dziedziniec odtworzono do pełnej wysokości na odcinku około 40 metrów.


Zamek od strony północnej, chyba najrzadziej fotografowany, a przecież z tej strony najlepiej widać jego "warowność".

Jak się zdaje, prace prowadzone były nie do końca zgodnie z wytycznymi. Swoje uwagi krytyczne, w większości słuszne, opublikował także sam Włodzimierz Błaszczyk. W tej sytuacji w maju rada konserwatorska podjęła decyzję o zorganizowaniu zespołu do planowego prowadzenia badań archeologicznych obejmujących teren całego zamku. Wówczas to pojawiła się propozycja prof. Rudolfa Jamki o zatrudnieniu młodego, pochodzącego z Będzina, archeologa (jeszcze na ostatnim roku studiów) Włodzimierza Błaszczyka, który mógłby taki zespół zorganizować i poprowadzić. Propozycję przyjęto i w lipcu zespół pod kierownictwem Blaszczyka rozpoczął pracę.

Tak sekwencję wydarzeń widział ówczesny (od 1954 roku) wojewódzki konserwator zabytków Roman Romański, którego poznałem gdy kończył, a ja zaczynałem przygodę z będzińskim zamkiem. Sam Błaszczyk przedstawia to nieco inaczej, na s. 199 mówiąc, że „pierwsza faza” badań miała miejsce od 2 do 18 sierpnia 1955 roku. O latach wcześniejszych oczywiście ani słowa, a tej małej kontrowersji pewnie nikt już nie rozstrzygnie, bo i kogo to po półwieczu może obchodzić.

Grupa Błaszczyka musiała mocno zakasać rękawy i wziąć się do roboty. Kolejne posiedzenie rady konserwatorskiej we wrześniu zapoznała się z nowymi wynikami badań i zatwierdziło zmiany w projekcie. Ustalono także, że cały nadzór archeologiczny nad badaniami w roku następnym (1955) sprawował będzie prof. R. Jamka.


To także jedno z moich ulubionych ujęć - pocztówka z 1957 roku.

Po przerwie zimowej prace budowlane ruszyły w kwietniu 1955 roku. Dokończono wówczas odbudowę budynku mieszkalnego wraz z wieżą kwadratową, wyremontowano wewnętrzne odsadzki poszczególnych pięter dla stropów żelbetowych, wykończono wszystkie pozostałe otwory okienne i drzwiowe. Głównym zadaniem do realizacji na ten rok było wykonanie czterech stropów żelbetowych (trzech w części mieszkalnej, jednego w wieży kwadratowej). Z Sulejowa dostarczono niezbędne drewno na wykonanie gontów (sam dach układała grupa cieśli z okolic Siewierza). Wewnętrzne elementy drewniane (stropy, powały, schody, stolarkę okienna i drzwiową i in.) wykonano z drewna modrzewiowego w stolarni p. Zielińskiego. Jesienią odbudowa zamku była już praktycznie zakończona.
Równolegle z odbudową zamku szły badania archeologiczne (o nich sam Błaszczyk pisze tak szeroko, że już szerzej się nie da) oraz – co oczywiste – przeróżne narady na wszelkich możliwych szczeblach (m.in. w maju u generalnego konserwatora zabytków w Warszawie) na których zatwierdzano to, co już zrobiono, lub miało zostać zrobione.


* * *

Na tym kończę tę nieco nudnawą część tekstu - następne odcinki będą ciekawsze:-)

środa, 22 lutego 2012

DYGRESJA NA CZASIE

Temat Huty Katowice absorbuje niemal wszystkie moje siły, ale czasami pojawia się chwila uśmiechu. To "moje" muzeum to niemalże muzeum socrealizmu - właściwie z marszu mógłbym zrobić wystawę o 35 leciu PRL albo czymś w tym (bez)guście. Czasami zdarza mi się natknąć na taką oto fotkę:
Żeby nie wyszło, że jestem taki mądry, musiałem zajrzeć do Wikipedii, cóż to takiego owa "Dżamahirija" - okazuje się, że to Libia w wersji Kadafiego.Może ktoś na zdjęciu znajdzie ciocie lub wujka?

poniedziałek, 20 lutego 2012

NA TROPACH LEGENDY...


Cykl o zamku w Będzinie wszedł w dość nudnawą fazę (taki był drugi i będzie trzeci odcinek, ale potem zaczną się rzeczy ciekawsze:-), zatem w charakterze przerywnika proponuję coś innego. Taka mała dygresja znacznie dłuższa od zasadniczego wątku.

Już kiedyś pisałem, że swego czasu miałem własne wydawnictwo. Nazywało się POSITIV (językowym purystom i filologom angielskim od razu wyjaśniam, że świadomie w nazwie nie było końcowego "E") i zanim upadło wydało w sumie trzy książki: RASTAMANI autorstwa mojej żony (jest już na blogu), DOUGIE MÓWI PO POLSKU pewnego szwedzkiego porą....ehm "poety" Douglassa Kneedlera (ze względów obyczajowych nie znajdzie się tutaj) oraz prezentowaną niniejszym NA TROPACH LEGENDY. SZKICE Z DZIEJÓW ZAGŁĘBIA.

Pomysł na książkę był w zasadzie stosunkowo prosty - chodziło o zebranie w formie mniej ulotnej wcześniejszych moich artykułów publikowanych w regionalnej prasie. Punktem wyjścia był cykl zatytułowany właśnie "Na tropach legendy", jaki ukazywał się w dąbrowskim "Pulsie Zagłębia" gdzieś tak na przełomie tysiącleci. Ideą przewodnią było poszukiwanie prawdy śladów prawdy historycznej w miejscowych legendach. Do niektórych tematów muszę kiedyś powrócić (jak choćby: "Będzin, sól i arianie albo kto zabił będzińskiego plebana" o wydarzeniach w Będzinie w czasach reformacji czy też "Wytrawny dyplomata czy szlachecki warchoł" o arcyciekawej postaci będzińskiego burgrabiego Mikołaja Siestrzeńca herbu Kornicz), niektóre w zupełnie nowych, rozszerzonych wersjach żyły później swoim życiem, pojawiając się także na tym blogu ("Kiedy powstała Dąbrowa Górnicza", "W poszukiwaniu zaginionego miasta"). Odrębną grupę tekstów stanowiły moje artykuły dotyczące dziejów będzińskich Żydów. Po paru latach jeden z będzińskich PO-lityków nazwał mnie głównym będzińskim antysemitą i wichrzycielem, żądając przy okazji usunięcia mnie z pracy, ale mimo osłabienia zapału te tematy nadal gdzieś tam we mnie się tlą.


Książkę zrobiłem sam, łącznie ze składem i projektem okładki, drukiem zajął się ówczesny będziński drukarz, Grzegorz Wierzbicki. Współpraca żadnej ze stron dochodu nie przyniosła - w każdym razie ja jemu zawdzięczam pierwsze lekcje w dziedzinie składu i druku.

Jeszcze jedna ciekawostka z tego czasu: razem z książką wydana została "promocyjna" pocztówka. Później ten zwyczaj przejął pewien zagłębiowski "historyk-amator" (szczerze nie znoszę tego określenia). Owa pocztówka (już z nadrukowanym znaczkiem i pieczęcią) wyglądała tak:



Całą książkę można ściągnąć w postaci pliku pdf (16,3 MB) z mojego CHOMIKA.

Bez rejestracji i logowania można także ściągnąć STĄD.

piątek, 17 lutego 2012

ZAMEK W BĘDZINIE NA NOWO ODKRYWANY, cz. 2


Część 1 znajduje się tutaj


LATA 1951 - 1952

Wraz z końcem roku 1949 jak się wydaje kończy się „epoka” Tadeusza Rudzkiego, łączącego niejako przed- i powojenne – jeszcze w latach 50. – prace związane z odbudową będzińskiego zamku. Od roku 1951 prace zostały znacznie zintensyfikowane i ukierunkowane na cel, jakim miała być odbudowa i rekonstrukcja warowni. Na 900 stronach Błaszczyka są o tym może ze trzy linijki kończące się stwierdzeniem: „Równocześnie z szybko postępującą odbudową zamku [czyli gdzieś koło 1955/56 roku – przyp. J.K.] prowadzono prace nad organizacją regionalnego muzeum. Prac tych podjął się mgr Włodzimierz Błaszczyk – archeolog prowadzący badania wykopaliskowe osadnictwa i architektury zamku w Będzinie. Z jego inicjatywy…” itd.

Pomijając jedną nieścisłość – albo w tym czasie Błaszczyk jeszcze nie był magistrem, albo na zamku pojawił się dopiero w ostatniej fazie prac archeologiczno-architektonicznych – jest tu kilka znamiennych pominięć. [Uwaga 1: według spisanych po latach wspomnień inż. arch. Romana Romańskiego, ówczesnego wojewódzkiego konserwatora zabytków – a to właśnie na nich w dużej mierze opieram ten tekst – Włodzimierz Błaszczyk na placu odbudowy zamku pojawił się w lipcu 1954 roku, jeszcze jako student ostatniego roku ale już jako kierownik zespołu badawczego.] Mówiąc o reaktywowanym zaraz po wojnie Komitecie Odbudowy Zamku, rozwiązanym w 1950 roku, dowiemy się, że Komitet ów wydał znaczek pocztowy oraz serie pocztówek, ale o badaniach i odkryciach T. Rudzkiego ani słowa. Ani w rozdziale III („Z historii odbudowy zamku i tworzenia w nim muzeum”) ani w IV („Stan badań archeologicznych w Zagłębiu Dąbrowskim”, gdzie opisano pokrótce wykopaliska, jakie prowadzono na obszarze Zagłębia w latach 1945-1980) ani nigdzie indziej. Na s. 197 i 198 są wprawdzie pokazane niektóre monety opisane wyżej (w tym złoty dukat Zygmunta Luksemburskiego) ale bez jakiejkolwiek próby opisu. Nic dziwnego, skoro na s. 199 możemy przeczytać o „pierwszej fazie” badań archeologicznych na zamku, która miała miejsce w… sierpniu 1955 roku. Kto to powiedział, że historię piszą zwycięzcy?
[Uwaga 2, dot. owych pocztówek. Rzecz wymaga jakiejś konsultacji filokartystycznej, ale chyba nie widziałem serii pocztówek wydanych przed rokiem 1950. Są natomiast dwie serie pocztówek, o których napiszę w odrębnym wątku, wydane przez Społeczny Komitet Odbudowy Zamku w Będzinie (istniejący w latach 1954 lub 55 - 1957) w roku 1957. Na ten moment nie wiem, czy są to inne serie pocztówek, czy też piszącemu a latach 80 Błaszczykowi zatarły się daty i fakty.]

Tymczasem okresu 1950-1956 nie da się zbyć kilkuwierszową wzmianką, gdyż w tym czasie działo się rzeczy wiele.

Ten fragment tekstu, który znajduje się poniżej, nie jest może zbyt pasjonujący dla kogoś, kto nie „siedzi” dokładnie w tematyce będzińsko-okołozamkowej, niemniej jednak jest istotny, ze względu na chronologie faktów, które jak dotąd nigdy i nigdzie nie były publikowane. Żeby umilić nieco lekturę zilustruję ją nieco – także nigdzie dotąd nie publikowanymi, pochodzącymi z archiwum konserwatora zabytków – projektami rekonstrukcji zamku górnego wg. Zygmunta Gawlika.


Zamek po 1345 roku wg Z. Gawlika

We wrześniu 1951 roku miało miejsce spotkanie w Miejskiej Radzie Narodowej (MRN – dziś powiedzielibyśmy: w Urzędzie Miasta) spotkanie robocze w temacie odbudowy zamkowych ruin. W spotkaniu wzięli udział m.in. dr Józef Kluss, ówczesny wojewódzki konserwator zabytków; Lucjan Balcerowski, członek Polskiego Towarzystwa Archeologicznego; inż. Tadeusz Rudzki, architekt miejski; będziński adwokat Wiktor Czamaniewicz oraz pani Żebrowska z wydziału kultury MRN. Na początku listopada zebrała się komisja od generalnego konserwatora zabytków (prof. Jana Zachwatowicza), reprezentująca Centralny Zarząd Muzeów i Ochrony Zabytków (ciało znane pewnie wszystkim miłośnikom przygód Pana Samochodzika) w osobach: inż. architekt Feliks Kanclerz; prof. inż. arch. Saski (imienia nie znam, nie widzę go także w Googlach) oraz jeszcze ktoś. Komisja ta zebrała się razem z wymienionymi wcześniej osobami (Kluss, Rudzki, Balcerowski i in.) w celu zapoznania się ze stanem technicznym ruin zamkowych. Ustalono możliwość finansowania prac wstępnych (odgruzowanie, zabezpieczenie ruin) z budżetu centralnego oraz zakres tychże prac, kwestie prowadzenia dokumentacji i nadzoru. Jako sprawę pilną uchwalono spotkanie komisji z prof. Zachwatowiczem i przedstawicielami komisji konserwatorskiej.


Zamek w XIV wieku wg Z. Gawlika

Profesor Zachwatowicz przyjechał do Będzina pod koniec listopada, zaakceptował wszystkie wcześniejsze ustalenia komisji oraz program współpracy z będzińską MRN i zakres obowiązków wojewódzkiego konserwatora zabytków. Program działań zaplanowanych na lata 1952-53 postanowiono jak najszybciej przedstawić do akceptacji komisji konserwatorskiej w Warszawie. W tym też czasie (listopad 1951) inż. arch. Zygmunt Gawlik rozpoczął pierwsze badania architektoniczne na zamku, które zaowocowały w późniejszym czasie stworzeniem kolejnego (po m.in. Adolfie Szyszko-Bohuszu i Bohdanie Guerquinie) tym razem zrealizowanego projektu odbudowy.


Zamek w XVI wieku wg Z. Gawlika

Komisja konserwatorska zebrała się w warszawie w grudniu 1951. W spotkaniu brali udział m.in. panowie Zachwatowicz, Kluss, Rudzki i Gawlik. Inż. Gawlik zapoznał zebranych z wynikami wstępnych badań architektonicznych, które powinny być uwzględnione w projekcie odbudowy. Komisja zaakceptowała wszystkie wcześniejsze postanowienia oraz zaleciła stosowanie zasady, aby opierać się na prowadzonych badaniach i ich wynikach oraz wyciąganych wnioskach. Dotyczyło to zarówno badań architektonicznych jak i archeologicznych, do prowadzenia których wyznaczono prof. Rudolfa Jamkę z Krakowa, który od tego momentu ściśle współpracował z inż. Gawlikiem.
Zgodnie z postanowieniem warszawskiej komisji wiosną 1952 roku (kwiecień/maj) rozpoczęto badania na zamku. Badania architektoniczne rozpoczęto od bramy głównej, obejmując stopniowo obszar zewnętrznego pierścienia murów. Także pierwsze badania powierzchniowe rozpoczęto w rejonie bramy. W tym samy czasie grupa robotników pod kierownictwem Stanisława Bednarza przystąpiła do odgruzowywania terenu. Prace te zakończono w lipcu i już wówczas przystąpiono do pierwszych prac murarskich (odtworzenie sklepienia piwnicy – dzisiejsza karczma). Następnie przystąpiono do odgruzowania piwnicy pod wieżą kwadratową (gdzie planowano założyć kotłownię).


Zamek w czasach Lanci`ego (XIX w.) wg Z. Gawlika

Niektóre partie zniszczonych murów zostały rozebrane a cały plac budowy zamknięto.
W październiku przeprowadzono kontrolę postępu prac (inż. F. Kanclerz) a jej wyniki zreferowano na posiedzeniu komisji konserwatorskiej (m.in. Zachwatowicz, Kluss, Gawlik, Jamka, inż. arch. Roman Romański – późniejszy, od 1954 roku, wojewódzki konserwator zabytków).



Projekt odbudowy zamku autorstwa Z. Gawlika. Model zamku wykonany wg jednej z wersji tego projektu znajduje się na wystawie na zamku.

* * *

Za wykonanie skanów z kopii ozalidowych wykorzystanych tu rysunków serdecznie dziękuję dr A.J. Wójcikowi, PAN

wtorek, 14 lutego 2012

ZAMEK W BĘDZINIE NA NOWO ODKRYWANY, cz. 1


Część 2 znajduje się tutaj

Biblia każdego miłośnika Będzina, blisko 900-stronicowa cegła Włodzimierza Błaszczyka, tylko na pierwszy rzut oka robi niezwykłe wrażenie. Zwłaszcza ostatnio nowe badania archeologiczne na Górze Zamkowej podważają wiele twierdzeń szacownego autora. Jeśli doliczymy do tego masę błędów, pomyłek i niekonsekwencji (znajdzie je każdy, kto tę księgę zacznie dokładniej analizować) to nie pozostanie nam nic innego, jak odłożyć ją na półkę i sięgnąć po niedawno wydaną trzytomową Monografię Będzina. Słowa o tacie byłego prezydenta miasta tam nie znajdziemy, podobnie zresztą jak dokładnego opisu zamku, jego architektury i historii odbudowy. Poniższy tekst jest zasadniczo tylko „szkicem do portretu” będzińskiego zamku, przyczynkiem dla miłośników lokalnej historii. (Jest to zasadniczo druga redakcja tekstu – pierwsza opublikowana była na stronie Stowarzyszenia Ochrony Dziedzictwa kulturowego i Przyrodniczego „Moje Miasto” w Będzinie. Stowarzyszenie zdaje się umierać, a więc i jego strona internetowa w każdej chwili może wygasnąć. Temat więc niniejszym nieco odświeżam i niech to będzie na jakiś czas kanoniczna wersja tekstu.)

Książka Błaszczyka ma jeszcze jedną wadę, o której mówi się raczej cichaczem. Otóż Błaszczyk pojawił się w Będzinie już w trakcie zaawansowanych prac na zamku (jeszcze jako student!) i to, co później napisał, właściwie dotyczy tylko jego dorobku badawczego. Swoich poprzedników – czasami wielkie nazwiska – zbywał milczeniem. A że jest o czym pisać, za chwilę się przekonamy.

Pierwsze poważne prace na terenie zamku w Będzinie rozpoczęto w latach 1927-28. W czasie prezydentury Artura Michaela, ówczesny Zarząd Miejski zarządził remont muru obwodowego zamku górnego (o dolnym jeszcze wówczas w zasadzie wiedziano tylko z relacji Jana Długosza), południowo-wschodni jego narożnik. Jednym z pracowników Zarządu Miejskiego, w Wydziale Budowlanym, był inż. Tadeusz Rudzki, zaangażowany w odbudowę zamku także w pierwszych latach po II wojnie światowej. W pierwszej fazie robót uprzątnięto gruz zalegający dziedziniec zamkowy oraz przekopano znajdującą się tam ziemię. Znalezione przedmioty (skorupy gliniane, fragmenty żelazne, spalona glina, fragmenty kafli) zebrano w 4 lub 5 drewnianych skrzyniach. Do 1939 roku skrzynie te znajdowały się w będzińskim Magistracie, niestety zaginęły w latach II wojny światowej. Jedyne ślady przetrwały w rysunkach Mariana Kantora-Mirskiego, opublikowanych w jego „Szkicach monograficznych…”.

Prace remontowe na zamku podjęto wkrótce po zakończeniu wojny. Pierwsze prace (1949) rozpoczęto przy tzw. wieży kwadratowej (wyższej części budynku mieszkalnego), odsłaniając jej fundamenty (przy okazji chodziło także o wykopanie dodatkowej piwnicy pod planowane w przyszłości… centralne ogrzewanie). Wydobywaną ziemię (wraz ze znalezionymi ułamkami zabytków w postaci skorup naczyń, ułamków kafli i przedmiotów żelaznych) wyrzucano przez okno na dziedziniec oraz wykorzystano do wyrównania dziury powstałej w 1902 roku na międzymurzu z powodu obsunięcia południowo-wschodniego narożnika muru. Dzisiejsi archeologowie rwaliby sobie włosy z głowy...


28 sierpnia 1949 roku jeden z robotników (niejaki Kozłowski) znalazł na głębokości 2,5 m. od poziomu parteru złoty dukat węgierski. Dukat widziałem osobiście ze dwa lata temu, w jego opisie posłużę się starym zdjęciem i odrysem. Na awersie znajduje się wyobrażenie stojącego króla w koronie, z berłem w jednym ręku i jabłkiem w drugim oraz napisem REX S LADISLAUS. Natomiast na rewersie monety widzimy czteropolową tarczę herbową (dwa pola zajmują elementy „starego” herbu Węgier, w postaci pasów symbolizujących cztery najważniejsze rzeki dawnych Węgier, dwa pozostałe to lwy pochodzące z herbu dynastii Luksemburgów) oraz napisem SIGISMUNDI D.G.R. UNGARIE. I tu mam pewne wątpliwości, ale wynikają one z mojej ignorancji w temacie numizmatyki w ogóle, a numizmatyki węgierskiej w szczególności. Nie wiem jak wytłumaczyć na jednej monecie dwa wizerunki różnych postaci: Zygmunta Luksemburskiego (panował w latach (1387 – 1437) oraz Władysława Warneńczyka (1440 – 1444) – wszak obaj władcy pochodzili z dwóch zupełnie różnych dynastii. Znana jest dość podobna moneta z czasów Warneńczyka: awers taki sam, natomiast na rewersie jest nieco odmienny napis (WLADISLAVS D.G.R. UNGARIE) oraz herb, także czteropolowy, z tym że w miejscu luksemburskich lwów znajdują się polski orzeł i litewska pogoń, a w miejsce jednego pola z „rzekami” inna wersja węgierskiego herbu: dwuramienny krzyż lotaryński, tzw. patriarszy. [Ignorancja ignorancją, ale jedno rozwiązanie przychodzi mi do głowy: ów LADISLAUS to nie Władysław Warneńczyk, tylko święty Władysław/Ładysław, władca i późniejszy patron Węgier z dynastii Arpadów (wnuk naszego Mieszka II, urodził się w Krakowie). Napis z awersu byłby wówczas taki: S[anctus] LADISLAUS REX. Być może jest to jakaś praktyka w węgierskiej numizmatyce: z jednej strony na monecie mamy wizerunek świętego – nota bene przedstawionego w aureoli – z drugiej aktualnie panującego władcy.]

Odnaleziony dukat w późniejszym czasie został przekazany był do Muzeum Zagłębia w Będzinie i do dziś można go oglądać na wystawie stałej w sali na parterze zamku będzińskiego (przynajmniej tam go widziałem jak ostatnio byłem na zamku:-).




Poniżej odrys denara Warneńczyka.


Tego samego dnia (28 sierpnia 1949) odkryto fragmenty żelastwa, które wówczas interpretowano jako dyby co skłoniło ówczesnych badaczy (inż. Rudzki) do twierdzenia, że w wieży kwadratowej, na jej najniższej kondygnacji, mogło znajdować się więzienie. Nie jest to wykluczone, zważywszy, że jedyne wejście do tego pomieszczenia prowadziło przez dziurę w podłodze pomieszczenia na drugiej kondygnacji (czyli tam, gdzie dziś znajduje się kasa Muzeum). Obok „dybów”, w otworze sugerującym próbę rozebrania części muru od wewnątrz, znaleziono także kości zwierzęce, zęby końskie i jeden ząb świni.

Po kilku dniach (3.09) na głębokości 2,7 m. znaleziono kolejną monetę grosz Zygmunta I Starego. Znaleziony równocześnie rodzaj skórzanego fartucha rozpadł się w chwili odkrycia.




Zdjęcia i odrysy grosza nie są zbyt dokładne, dlatego poniżej przedstawiam taką samą monetę, tylko lepiej zachowaną.



Grosz ten w latach 1526-1548 miał ponad 20 emisji, różniących się nieco wizerunkiem korony i innymi drobnymi szczegółami. Na podstawie starej fotografii źle zachowanej monety nie jestem w stanie dokładnie określić daty emisji tego konkretnego egzemplarza.

Znalezisko to było tylko przedsmakiem do odkrycia 8 września resztek woreczka skórzanego z kilkudziesięcioma denarkami Kazimierza Jagiellończyka – także i te można do dziś oglądać na zamkowej wystawie. Znaleziony przed rokiem „skarb hutnika” w Łośniu nie jest więc pierwszym – choć większym – tego typu znaleziskiem na naszym terenie.


Zdjęcie poniżej, wykonane w roku 1955 przedstawia zbiorczy „skarb” monet znalezionych na będzińskim zamku: m.in.: dukat, grosz Zygmunta I, półgrosz Władysława Jagiełły, denarki Kazimierza Jagiellńczyka.


Rok 1949 przyniósł także pewne makabryczne znalezisko. Otóż w pomieszczeniu przylegającym do wieży kwadratowej (a więc w części zwanej obecnie budynkiem mieszkalnym), na głębokości 0,2 m. pod poziomem z roku 1834 (odbudowa Lanci`ego) znaleziono... ludzki szkielet. Podejrzewano morderstwo, choć dziś nie da się już stwierdzić, na jakiej podstawie. Mógł to być także szkielet pewnego pechowego przechodnia, którego podobno zabiły kamienie lecące z sypiących się murów (na początku XIX wieku).


Od razu po wojnie, w roku 1945, przystąpiono do badania gruntu za pomocą wykopów na terenie dziedzińca i międzymurzu (zwanym ówcześnie majdanem). Badania te regularnie kontynuowano aż do 1953 roku, początkowo według wskazówek architekta B. Guerquina (autora jednego z ważniejszych opracowań zamków w Polsce), później architekta Zbigniewa Gawlika, z polecenia ówczesnego wojewódzkiego konserwatora zabytków dr. Klussa. Ogólny plan prowadzonych badań przedstawia poniższy szkic.


Znaleziony materiał archeologiczny (kości zwierzęce, fragmenty ceramiki i kafli) przechowywane były w Wydziale Gospodarki Komunalnej, następnie – do dziś - w Muzeum Zagłębia.

Jeszcze jedno odkrycie nigdy nie ujrzało światła dziennego i być może teraz publikowane jest po raz pierwszy (być może, bo nie przejrzałem dokładnie prasy z lat 50.). Otóż w dolnych partiach tzw. wieży kwadratowej odkryto lochy. Wprawdzie niewielkie, ale jak dotąd są to jedyne lochy odkryte bezpośrednio pod zamkiem. Słowo lochy jest być może trochę na wyrost, gdyż chodzi o mniej więcej dwumetrowy korytarzyk znajdujący się w północno-wschodnim narożniku wieży. Jedyny ślad po tym znalezisku to zachowany do dziś odręczny rysunek T. Rudzkiego.



* * *

Powyższy artykuł jest częścią większej całości, która - tak myślę - sukcesywnie będzie się pojawiać na blogu. Na końcu podam niezbędną bibliografię, odnośniki. Całość będzie można ściągnąć jako plik pdf. Ale to dopiero na końcu:-)