poniedziałek, 20 października 2014

AFRICA IS HUNGRY 6

Zbliża się kolejna, jubileuszowa odsłona toruńskiej AFRYKI. Nie wiem, czy dane mi będzie być (ale zdanie złożone...) ale kontynuując wątek archiwalno-rastamański, publikuję biuletyn koncertowy z 6 edycji festiwalu, z roku 1996. Okładkę zaprojektował DR. Czita a całość jak zwykle dostępna jest na CHOMIKU.

środa, 15 października 2014

W DAWNEJ DĄBROWIE

Dawno nie było tu nic zagłębiowskiego. A jeszcze dawniej chyba dąbrowskiego...

Dąbrowa jest dla mnie trudnym miastem. Brak mi zwłaszcza starówki, jak w miastach "mojej" ziemi chełmińskiej. Brak mi gotyku, lasku nad Wisłą od strony Rubinkowa, Buchtafortu, knajpy "U Damroki", toruńskiej "Od Nowy"... Większość pewnie otworzy usta ze zdziwienia, ze więcej tu atrakcji... przyrodniczych niż historycznych. Znaczy się te ostatnie są, ale dla mnie zbyt młoda to historia (jeśli nie liczyć rewelacji archeologicznych, ale to jednak nie to samo).

Chyba jednak w każde MIASTO można się zanurzyć. I nim zauroczyć. Znam takich nawet tutaj. I wcale się nie dziwię. Dla nich te kilka starych fotografii. Niektóre z nich z pewnością są znane, nie wiem, może nawet wszystkie. Niektóre, jak ta ostatnia, kiedyś szeroko omawiane na różnych miejscach. Ale może jeszcze nie wszyscy je widzieli. To Dąbrowa, której już nie ma...
 Stacja "Nadwiślańska" przy szerokotorowej kolei "Iwangrodzkiej".
 Rejon skrzyżowania ulic Kościuszki i Konopnickiej, obok dawnych zakładów Fitzner-Gamper.
Most na Czarnej Przemszy.
 Rozlewiska Czarnej Przemszy. Za mgłą widoczne charakterystyczne domy na Zielonej, a z lewej strony chyba kościół MBA i kopalnia "Paryż".
 Jeszcze jeden mostek na Czarnej Przemszy, tym razem w okolicach Marianek.
Skrzyżowanie Perla z Miejska (Chopina) + mur huty "Bankowej".
 Reden, krzyżówka w okolicach ulicy Reymonta.
Fragmencik tego samego, z jakże innej perspektywy.
 Tu nie wiem, bo podpis "ulica Miejska, w głębi kopalnia Paryż" został przekreślony i zastąpiony "dzielnica Smugi".
 Ulica Okrzei.
Też Okrzei.
 I znowu bardziej z bliska.
Z widokiem na dawną synagogę.


wtorek, 14 października 2014

TEGO KRAJOBRAZU JUZ NIGDY NIE UJRZYCIE...

Różnych rzeczy ludzie szukają w internecie, oj, różnych. Przekonałem się o tym niejednokrotnie. Ten wpis zainspirowany został pewną wymiana maili. Nie planowałem wrzucać na bloga fotek z budową tamy, ale może niektórym okażą się one przydatne.

Zdjęcia pochodzą z roku 1992. Kiedyś dokładnie je - i jeszcze sporo innych - dokładniej opiszę. To dla mnie ważne wydarzenie, tamten rok, tamten czas. Trochę nawet bolesny. Kiedyś już nawet to opisałem, ale potem... wykasowałem.

Teraz kilka suchych fotek. Był lipcowy dzień 1992 roku. Kilkuosobową grupką wybraliśmy się wzdłuż Dunajca w stronę zamku w Niedzicy. Wszystkich nie pamiętam, ale na pewno byłem ja, Jacek, Gosiulia, Horta, Pele... Szliśmy lewym brzegiem rzeki - inaczej jak w roku 1991 - u podnóża ruin czorsztyńskiej warowni. Niestety, na sam zamek nie zaszliśmy, czego do dziś żałuję. Po drodze, i już na miejscu, na zamku w Niedzicy, ktoś robił zdjęcia. Nie wiem już teraz, które robił Pele, a które Jacek. Akcje policji, likwidację squatów, muzykowanie na polu namiotowym i inne takie - opiszę jeszcze kiedyś w przyszłości. Teraz tylko tych kilka ujęć ukazujących nie istniejącą już dziś dolinę Dunajca.
Tak to widzielismy mniej więcej od strony obozowiska: w środku widać zamek w Niedzicy. Tych obiektów na pierwszym i drugim planie dziś już nie ma  - dawny dwór Drohojowskich (XIX w.) i czworaki.
Kadr lekko w lewo i oto ukazuje nam się taki malowniczy widok.
 Idziemy dalej. To jedno z moich ulubionych zdjęć. Widać mnie w prawym dolnym rogu :)
Pamiętam, że fotografując budowę  tamy zastanawialiśmy się nad legalnością tej czynności. takie były czasy, obciążone niedawno minionym (?) komunizmem.
Nie pamiętam już, którędy przeszliśmy do zamku - w końcu to wszystko to był teren budowy, szczelnie zamknięty dla nas, stawiających tamie tamę.

Ale przeszliśmy. O czym innym razem.

czwartek, 9 października 2014

REMANENT w NIBYLANDII

Ciekawe, co jeszcze moje stare mieszkanie w Toruniu... Paru rzeczy nie mogę odnaleźć (np. tego plakatu ze ściany z wielką dłonią ułożoną w literę "V") niektóre natomiast znajdują się same. Na przykład jeszcze jedna koperta ze zdjęciami - pamiętny sylwester w piwnicy, wyprawa w Bieszczady z Pelem i Dziobolem, Jahrocin, Brodnica, Ryte Błota... Są też dwa zdjęcia z Nibylandii.


Pierwsze z nich z roku 1991, pamiętnego poznaniem Dominika. To już chyba moment wyjazdu - spakowany plecak na przystanku, z przytwierdzoną ramą od obrazu, pewnie znalezioną w którymś z opuszczonych przez mieszkańców doliny domu. Dominik jeszcze jako grzeczny chłopiec, z Magdą za rękę. Tych dwóch gości w środku - nie pamiętam już niestety kim byli. U góry ja.


Druga fotka ma z tyłu podpis "Czorsztyn 92". Trochę dziwne, bo wszystkie pozostałe z tego okresu mam kolorowe, tylko ta jedna czarno-biała. Ale broda się zgadza... Ten temat jeszcze w kolejce do opisania (choć już kiedyś gdzieś indziej się pojawił i zniknął).

środa, 8 października 2014

POCZTÓWKI Z WAKACJI cz.2

Po powrocie z Mazur i kilku dniach odpoczynku, przyszedł czas na danie główne - czyli wakacyjny wyjazd całą rodziną, co zawsze jest wyzwaniem, zarówno pod względem finansowym, jak i logistycznym. Zarówno jedno, jak i drugie, jest zdecydowanie łatwiejsze, gdy jedziemy z Katolickim Stowarzyszeniem Rodzin Wielodzietnych. Wprawdzie w sposób istotny ogranicza to nasze rodzinne wrodzone poczucie niezależności i wolności, no ale - coś za coś. W ubiegłym roku było Mikoszewo nad Bałtykiem, teraz - Góra Świętej Anny. Był ktoś na Annabergu? Wiecie co tam można robić przez DWA TYGODNIE???

Sporo zajęć mieliśmy zorganizowanych - dzieci podzielono na grupy wiekowe a rodzice mieli w tym czasie zastanawiać się nad swoim małżeństwem i rodzicielstwem. Panom szło niesporo... Wyjazd miał charakter raczej stacjonarny, le nie nazywalibyśmy się Krajniewscy, gdybyśmy nie zrobili kilku wycieczek po bliskiej okolicy.

Zamek w Mosznie (Mosznej?) nie zrobił na mnie większego wrażenia. Jakoś tak ciągle przypominał mi się czeski kompleks Lednice-Valtice, i Moszna wypadała blado. Wiem, wiem, bez sensu są takie porównania. Pałac na Gzichowie zawsze przegra pojedynek z Pszczyną, co nie oznacza, że jest bez wartości. Samego zamku/pałacu nie zwiedzaliśmy - z Antkiem to bez sensu. pochodziliśmy trochę po parku i stadninie.

 Antek nauczył się sikać i nie ma w związku z tym żadnych oporów.
Park miniatur sakralnych koło autostrady. Generalnie nie lubimy tego typu atrakcji, ale ja w sumie lubię architekturę, więc z chęcią posłuchałem przewodnika.
Antek wolał spędzać czas na pobliskim parku linowym. Po kilkunastym przejściu całości, nazwany został przez dziewczyny z obsługi "Hadcorem".
Niedaleko były też Strzelce Opolskie, a w nich to, czego zawsze szukamy w zwiedzanych miasteczkach: zamek, rozległy park i fajny plac zabaw.
Jeden wyjazd był wspólny z całą "kolonią" - do miejsca urodzenia świętego Jacka Odrowąża w Kamieniu Śląskim. Odbudowany zamek (w czasach świetności należał zresztą do tej samej rodziny co Strzelce Opolskie) zrobił wrażenie swym nowoczesnym przepychem. A na mnie - prywatna biblioteka abp. Nossola, podobno większa niż biblioteka Uniwersytetu Opolskiego. Zamek mógłbym sobie spokojnie odpuścić - ale taką bibliotekę przytuliłbym chętnie :)
 (O, tu jesteśmy prawie wszyscy - rzadko spotykane zdjęcie. Tylko ja akurat trzymałem aparat.)
Rzecz jasna musiały być i lody.


 Nie lubię basenów, ale ten w Zdzieszowcach spodobał mi się  na tyle, że w sumie byliśmy ze trzy czy cztery razy.
W samej Świętej Annie też w sumie się nie nudziliśmy. Dzieciaki oczywiście musiały zaliczyć każdą napotkaną kapliczkę, a trochę ich było. Także i moje dzieciństwo mi się przypominało, wśród tych pól malowanych zbożem rozmaitem...
Pole kukurydzy... Oj, co mnie pracownicy podtoruńskch PGRów przeganiali, to moje :) Jeszcze tylko chciałbym dzieciom pokazać te wielkie pola grochu, na które chodziłem na pachtę...

Był też festyn z okazji 10-lecia Stowarzyszenia. Mile widziane było zaangażowanie się w organizację. Cóż miałem zaproponować? Oczywiście żołnierzyki...
(Milena, Marta i Sara)
A, jeszcze opolskie ZOO, nasze ulubione. Z nowości, które widziałem pierwszy raz, to "program Świstak" - budki, z których można z bliska oglądać zwierzaki (tam w środku siedzi Kramcik).
W telegraficznym skrócie - to chyba tyle.

poniedziałek, 6 października 2014

POCZTÓWKI Z WAKACJI

Znowu, jak widzę, ciężko mi po wakacjach *to już październik!!!) wrócić do regularnego pisania na blogu. Zaległości dużo, jak zwykle, zagłębiowskie tematy też czekają, ale najpierw wspomnienie lata.

Po powrocie z NRD mieliśmy parę dni oddechu, w czasie których rodzina się trochę rozjechała. Domi pojechała na oazę, a reszta przez Toruń/Sławkowo (gdzie zostawiliśmy Martę i Sarę) udała się pod namiot na Mazury. Wyprawa miała na celu wędrówkę szlakiem... Pana Samochodzika. Zaczęliśmy jednak od Starych Jabłonek.

Z dwójką dzieci - na dodatek płci obojga - czuliśmy się jak "ludzie sukcesu", którzy najpierw zrobili karierę, a potem udało im się jeszcze doczekać potomstwa... W sumie pod tym względem rzeczywiście było lajtowo. Wyjazd całą rodziną był zaplanowany na początek sierpnia, ale o tym może innym razem. Teraz odpoczywamy.

Stare Jabłonki... Coś mi ta nazwa mówiła, ale nie wiedziałem co. Dopiero na miejscu skojarzyłem, że jakiś czasu temu oglądałem w TV relacje z jakiegoś turnieju (Mistrzostwa Europy?) w siatkówce plażowej. Rozbiliśmy się nad Szelągiem Wielkim w sosnowym lesie z widokiem na jezioro.

Plażyczka była niewielka, ale dla dzieci w sam raz. Ten brzuchatek w tle to niestety ja.
Obok nas atrakcja turystyczna - kanał i tunel, jeszcze z XIX wieku. Fantastyczny był widok, jak do tego tunelu wpływał statek pasażerski. Środkiem było też przejście na Szeląg Mały, gdzie chodziliśmy na lody - podobno jedyne takie "tunelowe" przejście w Polsce.

Krajniewscy jak zwykle miejsce, na które przyjachali, traktowali głównie jako miejsce wypadowe do wycieczek po okolicy. Przede wszystkim REGGAE TOWN - Ostróda. Do festiwalu pozostawało jeszcze parę tygodni, ale trójkolorów w całym mieście było sporo. Nawet foldery reklamowe (a ja zawsze pierwsze co, to wchodzę do punktów informacji turystycznej) były ze zdjęciami Kamila Bednarka...

W Ostródzie był zamek, którego nie mogłem przegapić, choć bez rewelacji. Niby w muzeach robić zdjęć nie wolno, ale:
Jak znalazłem makietę, też się oczywiście nie mogłem oprzeć.
Milenka i Antek od muzeów wolały jednak place zabaw i lody.
Załapaliśmy się nawet na bitwę pod Grunwaldem. Spodziewając się tłumów rekonstruktorów i gawiedzi (słusznie), pojechaliśmy dzień wcześniej na tzw. próbę generalną. Wszystko OK, osady zbudowane, turnieje rycerskie, damy - wszystko jak trzeba. Jak się zaczęła próba - lekka konsternacja: nie wiedziałem że to wygląda jak parada LGBT. Potem to sobie wytłumaczyłem, że i w średniowieczu były podobne zabawy jarmarczne. Wiedziałem, że kogoś znacznego nisą, ale dopiero później, oglądając fotki, zauważyłem, że to mój znajomy:)
Pod pomnikiem grupa Niemców próbowała sobie zrobić klimatyczną fotkę, ale Milenka przez kilkanaście minut nie chciała im wyjść z obiektywu - pewnie też ją mają na zdjęciach.
Muzeum bitwy grunwaldzkiej najciekawsze może nie jest, ale to warto zobaczyć:
Nawet zła pogoda nie stała na przeszkodzie poznawania okolicy, zwłaszcza że tuż obok naszego pola namiotowego był bunkier flankujący dawną linię kolejową.
W skansenie w Olsztynku Antek zobaczył traktor. I MUSIAŁ do niego wejść.
A sam skansen bardzo ciekawy - jego początki sięgają pierwszych lat XX wieku, kiedy znajdował się jeszcze w Królewcu. Niektóre z tych chałup były przenoszone kilka razy z miejsca na miejsce.
W niedzielę wybraliśmy się do Gietrzwałdu - takiej Jasnej Góry na północy. Podobno jedynie miejsce gdzie Maryja przemówiła po... Polsku (za co w XIX wieku mogła być aresztowana). Tego dnia Milenka czuła się bardzo źle, słaniała się na nogach, więc do cudownego
źródełka musiałem nieść ją na barana. Napiła się i... ożywiła!!!

Dzięki Antkowi, który na jednym miejscu długo nie usiedzi, w czasie Mszy miałem okazje trochę pozwiedzać różne zakamarki kościoła.
Obok był oczywiście plac zabaw, zresztą bardzo ładny i malowniczo położony - Gietrzwałd mogę polecić z czystym sercem.
Po jakimś tygodniu zwinęliśmy się i pojechaliśmy nad Jeziorak. Pole namiotowe nazywa się Binduga. jeśli ktoś zna Jeziorak to wie, ze z jednej strony jest ściana lasu, a z drugiej cywilizacja. My bylismy tam, gdzie ściana lasu. Najbliższe gniazdko z prądem jakieś dwa kilometry wzdłuż jeziora. Najbliższy sklep - po drugiej stronie. Czułem się jak ponad 20 lata temu na Rytych Błotach. Ten sam klimat. Jeszcze nigdy nie pojechaliśmy w wakacje drugi raz w to samo miejsce, ale na Bindugę chętnie bym wrócił. Warunek - dobra pogoda. Ludzie tam jeżdżą juz od lat kilkudziesięciu lat - pojawiło się trzecie pokolenie stałych bywalców.
A jak już wyczailiśmy, że w pobliskim ośrodku TVP można pożyczyć kajak za 25 zł na dobę, to już w ogóle byliśmy bingo. Do sklepu, do knajpy, w nocy na środek jeziora...
Któregoś dnia pan cieć (tak się kazał nazywać) przyniósł mi siatkę świeżo ułowionych ryb. I musiałem stanąć na wysokości zadania, choć nigdy żadnego zwierzęcia większego od szerszenia nie ubiłem (no może jeszcze trochę myszy wytrułem). W każdym razie obiad tego dnia mieliśmy zapewniony.
Jasne, że i tam, choć zadupie, nie siedzieliśmy cały czas na miejscu. Przede wszystkim - Szymbark. Drugi po Malborku pod względem wielkości zamek ceglany w Polsce. Niestety, na zupełnej prowincji, z dala od ruchu turystycznego. Zamknięty na głucho, obeszlismy go dookoła i wtedy pojawił się chłopiec z pytaniem, czy chcemy go zwiedzić, to może pojechać po panią. Chcieliśmy, pojechał, dzięki czemu mogliśmy zamek zobaczyć dokładnie, z przewodniczką.
Jakoś tak się złożyło, że w tym roku wakacje spędzaliśmy na Mazurach, a potem na Dolnym Śląsku. I jakikolwiek zamek byśmy nie oglądali, to każdy popadł w ruinę w latach 1945-46. Zdewastowany przez naszych "sojuszników"... Raz w Kamieniu Śląskim to mnie nawet przewodniczka lekko zirytowała. Bo ciągle mówiła, jak to wojsko zniszczyło, w salach palili ogniska, a w kaplicy zrobili oborę - i to jeszcze w latach 70. i 80. - i ani słowem się nie zająknęła, jakie to "wojsko" zrobiło. Zupełnie jakby ktoś jej zakazał mówić, że to byli żołnierze rosyjscy. Ale to tylko taka dygresja.

Już na sam koniec pojechaliśmy do Jerzwałdu, a więc tam, gdzie ostatnie lata swojego życia spędził Zbigniew Nienacki
To by było na tyle. Wiem, że nie jest literacko, ale na więcej nie mam ni czasu, ni weny. Ale jak ktoś chce, pooglądać może.