piątek, 21 grudnia 2012

ZAMEK W BĘDZINIE NA NOWO ODKRYWANY, cz. 5


BRAMA WJAZDOWA NA ZAMEK GÓRNY (BUDYNEK BRAMNY)

(UWAGA INTERNAUCI: tekst liczy grubo ponad 10 tysięcy znaków. 
Kto czyta, nie błądzi.)

Po chyba zbyt długiej przerwie pora wrócić do opisu zamku w Będzinie. Dzisiaj proponuje jedno z ciekawszych zagadnień – kwestię pierwotnego wjazdu (a raczej: wchodu:-) na zamek górny.  

Już na początku muszę przyznać – rzecz jest dość niejasna i tajemnicza. Budynek bramny (wieża bramna), dzięki któremu możemy się dostać z zamku dolnego na górny, istnieje tylko na modelach i wirtualnych rekonstrukcjach. Nie wspominają o nim żadne źródła pisane (Revisia Polski maley, 1564; Revizya zamku Będzińskiego, 1616; Lustracya województwa krakowskiego, 1660; takież Lustracye... z lat 1765 i 1789). Nie ma go na żadnej, nawet najstarszej XVI-wiecznej rycinie. Pierwszy szczegółowy opis, o którym niżej (1854/56) mówi jedynie o „otworze w murze”.

Mówiąc kolokwialnie, obecne wejście na zamek prowadzi przez dwie dziury w murze. Najpierw pierwsza „dziura”, potem idziemy kilkanaście metrów międzymurzem, aż napotykamy drugą „dziurę” i już jesteśmy na dziedzińcu. Tymczasem w średniowieczu rzecz nie wyglądała tak prosto – to drugie wejście zostało przebite w murze wewnętrznym później, być może nawet dopiero w XVIII wieku. Nie wiem, czy da się to dzisiaj jednoznacznie stwierdzić. Najstarsze plany nie są w tej kwestii jednoznaczne (zresztą zbyt mało szczegółowe). Z całą pewnością ów otwór widoczny jest na rycinie zamieszczonej w „Przyjacielu Ludu” w roku 1843, a więc już po restauracji Lanci`ego. Idąc dalej – także na rycinie datowanej około roku 1800 jest coś, co najwyraźniej jest owym otworem.

Ta rycina datowana jest na ogół w okolicach 1800 roku.
 
 Bodajże pierwsza rycina przedstawiająca zamek już po odbudowie Lanciego.

Zamek na planie Będzina, ok. 1875. Wyraźnie widać te wszystkie elementy, o których traktuje niniejszy artykuł.

W Archiwum w Łodzi zachował się „Akt oddania pod nadzór Magistratu Miasta Będzina zamku królewskiego w temże Mieście istniejącego” z roku 1856. Urzędnicy chcieli zapewne wiedzieć, o czym piszą, więc w dokumencie przywołują „opisanie ogólne” zamku, sporządzone dwa lata wcześniej. Nie będę cytował całego, tylko fragmenty dotyczące wjazdu na zamek górny: Przez otwór w murze --- zasklepiony bramą dwuskrzylną z tarcic 1½’’ grubych szalowaną i głowaczami nabitą, dawniej kolorem popielatym klejowo pomalowaną 4 hakami w mur wmurowanemu, 4 długimi zawiasami, zamkiem wielkim z kluczem - - tudzież 2 szufragami u dołu, góry okute po 16 stopniach --- z kamienia łamanego ułożonych i mocno zrujnowanych wchodzi się, [na] dziedziniec.

Przekładając to na język bardziej ludzki chodzi o to, że w miejscu naszej domniemanej wieży bramnej była owa dziura w murze, a za nią rumowisko z czytelnymi jeszcze schodami prowadzącymi na dziedziniec. Jako że jedna fotografia zastępuje tysiąc słów – proszę bardzo: tak to wyglądało jeszcze kilkadziesiąt lat temu:

Zdjęcie ukazuje stan tego fragmentu ruin zamku, jaki widzieli jego badacze przystępując do badań archeologiczno-architektonicznych i później odbudowy warowni. Pierwszy otwór w murze (tuż przed którym stał fotograf, to owa „pierwsza dziura w murze” czyli miejsce, gdzie dziś znajduje się wejście do zamku. Tyle że dziś na wprost ujrzymy ścianę (mur) a wówczas było tu ogromne rumowisko z pozostałościami sklepienia (na zdjęciu widoczne po prawej stronie).

Ta sama relacja kilka linijek dalej mówi też o wspominanym wcześniej istniejącym do dziś przejściu przez mur wewnętrzny na dziedziniec: dziedziniec z dwóch [sic!] stron zamknięty ścianami zamku a z trzeciej murem --- 170 stóp długim, 18 stóp zrównanej wysokości mającym --- porysowanym, w nim są: drzwi jednoskrzydłe u góry podkoliste z tarcic 1½ grubych szalowane, głowaczami nabite kolorem popielatym dawniej pomalowane 2 hakami z muterkami przytwierdzonemi  okute.

Połowa XIX wieku to czas, kiedy kończą się opisy typu lustracyjnego, a zaczyna literatura. Na przykład „Tygodnik Ilustrowany” z roku 1861: Baszta [chodzi o wieżę okrągłą, stołp – przyp. JK] i równy jej co do wysokości czworogranny gmach z grubych na sążeń murów, tudzież niewielki dziedziniec, równie grubym a wysokim na jakie 5 do 6 sążni otoczony murem, tworzyły jądro zamczyska. Drugi mur, niższy o połowę, okrążał je naokoło w odległości kilku zaledwie łokci, panując bezpośrednio nad spadkiem wzgórza i parowem oddzielającym zamek od całego wierzchołka góry. Dwie bramy [podkr. moje – JK], bronione wysokimi parapetami, prowadziły do środka od strony rzeki; od strony zaś miasta nad parowem wznosiła się dotąd istniejąca, rzucona na arkadach, olbrzymia murowana kładka na półtora łokcia szeroka, tak, że pojedynczo tylko przechodzić ją było można. Ciekawy jest passus o dwóch bramach. Autor – w odróżnieniu od wielu współczesnych będzinian – wiedział o istnieniu bramy na zamek dolny, zachowanej do dziś w dolnych partiach oraz wiedział (domniemywał?) o nieistniejącej już wówczas bramie na zamek górny. Jest jeszcze możliwość, że owej drugiej bramy doszukiwał się w nieistniejącym już południowym fragmencie muru zamku dolnego, na granicy z miastem. Jednak takie rozwiązanie – ze względu na warowny charakter budowli – wydaje się mało prawdopodobne. Być może jednak w czasach nowożytnych powstała w tym miejscu jakaś furtka, ułatwiająca komunikację między zamkiem a miastem.

Wydaje się że wyżej cytowany opis znał Marian Kantor-Mirski, pisząc w roku 1931: Dwie bramy prowadzące do zamku od strony rzeki, bronione wysokimi parapetami, posiadały samborza t.j. pięterka, przeznaczone dla straży i stróżów wrotnych. Wewnętrzny mur posiadał tylko jedną bramę i jedną furtkę. A kawałek dalej: Pod całym gmachem znajdowały się obszerne piwnice, zaś w skale od strony rzeki, do której przypierał zewnętrzny mur obronny, wykute były kazamaty, posiadające strzelnice. W początkach istnienia zamku, w tym murze miała znajdować się jeszcze jedna brama wiodąca podziemnym chodnikiem, wykutym w skale, do zamku górnego.

Trochę pofantazjowaliśmy, wróćmy jednak do tematu…

Jak zatem na zamek wchodzili pierwotni jego mieszkańcy? Otóż w miejscu, gdzie dziś znajduje się pierwsze wejście na zamek, znajdowała się specjalna wieża bramna, być może trzykondygnacyjna. Po wejściu do niej należało – tak jak dziś – skręcić w lewo i cały czas podążać międzymurzem. Po zrobieniu rundki dookoła zamku – teren tam cały czas się wznosił, podobnie jak dziś – dochodziło się ponownie do owej wieży, ale już na poziomie jej II kondygnacji. Po wejściu do środka trzeba było skierować się na prawo i wzdłuż zachodniej ściany budynku mieszkalnego, mniej więcej przez dzisiejszą kawiarnię, wchodziło się na zamek.

Widok zamku górnego. Linią przerywaną zaznaczono drogę na zamek – od pierwszej kondygnacji wieży, następnie w lewo, cały czas międzymurzem, tam się droga wznosi aż dochodzimy od drugiej strony znowu do wieży bramnej, ale już na poziomie drugiej kondygnacji wieży. Następnie skręcamy w prawo i już jesteśmy na dziedzińcu. Kolorem szarym zaznaczono odkryty fragment muru w poprzek międzymurza na wysokości przypory budynku mieszkalnego oraz zamurowane (po zniszczeniu bramy) wejście na dziedziniec.

Do dziś zachowały się strzelnice w zachodniej ścianie kasztelu, skierowane na dziedziniec, co nie miałoby sensu, gdyby nie miały strzec wejścia na zamek.

Wieża bramna nie została ostatecznie zrekonstruowana, mimo że taki był początkowy projekt odbudowy zamku – zachowała się natomiast na istniejącym modelu zamku. Oto, co na ten temat pisał jej odkrywca i autor rekonstrukcji, Zygmunt Gawlik:

Szerokość bramy wskazuje, że nie była furtką wejściową lecz bramą wjazdową, co jest zrozumiałe w związku z koniecznością codziennego zaopatrzenia załogi. Normalnym zjawiskiem było przeprowadzenie drogi wjazdowej na dziedziniec zamkowy na dłuższej przestrzeni międzymurza i to najchętniej jeśli na to pozwalały warunki terenowe w stronę lewą, gdyż wówczas wjeżdżający musiał jechać nieosłonięty tarczą. Samej zaś załodze dłuższa droga wjazdu dawała czas na obronę w razie zaskoczenia przez nieprzyjaciela. Międzymurze, po opuszczeniu brony, bywało także pułapką dla wdzierającego się nieprzyjaciela. Międzymurze, po spuszczeniu brony, bywało także pułapką dla wdzierającego się nieprzyjaciela.

W chwili prowadzenia prac architektonicznych sytuacja nie przedstawiała się jednak tak prosto. Widać to na umieszczonym wyżej zdjęciu i poniższych ilustracjach:.

 Dolna część północnej ściany budynku mieszkalnego, dziś niewidoczna. Wyraźnie widać przejście miedzy dziedzińcem a międzymurzem, wzdłuż ściany budynku. Widoczna strzelnica znajduje się na drugiej kondygnacji, pierwsza kondygnacja zagruzowana. Stan przed przebudową 1952-1956. To samo miejsce przedstawia poniższy rysunek:

Fragment planu Gawlika.

Po przejściu „dziury” w murze (dzisiejszej bramy) można było albo skręcić w lewo i dalej iść międzymurzem (jak w przytoczonym wyżej opisie Z. Gawlika) albo prosto, po rumowisku, na dziedziniec. Na powyższym planie, wykonanym przez samego Gawlika, widać być może schody. Trudno było przypuszczać, żeby wjazd na zamek był na wprost. Znacznie osłabiłoby to militarny charakter obiektu.

Oprócz różnic wysokości istnieje jeszcze jeden problem związany z poszczególnymi kondygnacjami bramy wjazdowej. Otóż wejście dolne do wieży jest bardziej z lewej strony, natomiast wejście górne (z międzymurza na dziedziniec) bardziej z prawej, bezpośrednio przy zachodnim murze budynku mieszkalnego. Widać to na ilustracji poniżej:


Strzałkami zaznaczono wejście do budynku bramnego i z międzymurza na dziedziniec.

Trudno sobie jednak wyobrazić w praktyce przydatność takiego rozwiązania w kontekście obronnego charakteru całego założenia zamkowego. To wejście z poziomu II kondygnacji na dziedziniec powinno znajdować się raczej wewnątrz budynku bramnego, a nie na zewnątrz, nieosłonięte. Rozwiązanie tego problemu przyniosły wykopaliska z lat 50. ubiegłego wieku. Otóż na prawo od drugiego wejścia, na przedłużeniu przypory budynku mieszkalnego, odkryto mur. Wówczas wieża bramna na II (oraz III) kondygnacji byłaby nieco szersza niż na I kondygnacji (chyba że na prawo od wejścia umieścilibyśmy jakieś niewielkie pomieszczenie dla straży). Sytuacja tego miejsca już z odkrytymi murami została przedstawiona na poniższej ilustracji:


Na rzucie widać wyraźnie przerwę w I murze obwodowym przechodzącą tuz obok budynku mieszkalnego. Przerwa ta już w czasach nowożytnych została zabudowana przez dwa mniej więcej metrowej grubości mury: północny (podtrzymujący sklepienie piwnicy, czyli dzisiejszej karczmy) oraz południowy, od strony międzymurza. Przy okazji: ciekawe, że wąski mur po lewej Błaszczyk określił jako „mur zamykający – nowy” (tu akurat tego napisu nie widać, bo zamalowany).


W efekcie dało to mniej więcej taki wynik:


Rekonstrukcja  zamku górnego w Będzinie.
Prawy narożnik wieży bramnej przylega do lewego narożnika budynku mieszkalnego.



 Wejście do budynku bramnego już od strony międzymurza, na II kondygnacji (wejście z drewnianego ganku na murze to juz III kondygnacja).

Powyższe ilustracje pochodzi z wielokrotnie już opisywanej przez mnie komputerowej wizualiacji zamku w Będzinie. Ciekawie wychodzi ich porównanie z dawnymi koncepcjami Gawlika:


J. Gumowski w latach 30. ubiegłego wieku widział to tak:


Skoro przypuszczamy, że tak mogła wyglądać brama wjazdowa na zamek górny i związany z nią ciąg komunikacyjny, należałoby się zastanowić kiedy i w jakich okolicznościach przestała ona istnieć. Ciekawe, że nie ma jej na najstarszym wizerunku zamku Mathiasa Gerunga. Jeśli bliżej przyjrzeć się owej weducie, można zauważyć dziwną pustkę w miejscu, gdzie powinna znajdować się brama.

Zygmunt Gawlik, który odkopał resztki domniemanej bramy, opisał to następująco:
Badania przeprowadzone w murze pierścienia górnego przy ścianie szczytowej [budynku mieszkalnego – JK] dały ciekawe wyniki. Odkryta została dolna część bramy wjazdowej na dziedziniec górnego zamku. I wówczas stała się zrozumiałą strzelnica w ścianie szczytowej. Broniła ona wjazdu na dziedziniec górnego zamku. Poziom bramy był znacznie niższy niż wierzch istniejącego sklepienia. Rzecz zrozumiała, że sklepienie to oparte na nowszym murze jest również młodsze.

Istniejące bramy [chodzi o dwa przejścia – w I oraz II murze obwodowym, należące do jednego hipotetycznego budynku bramnego – JK] pozostawały między sobą w jakimś logicznym związku komunikacyjnym. Brama dolna i górna były tej samej szerokości. Można więc wnioskować, że służyły tej samej funkcji. Linia komunikacyjna biegła pomiędzy nimi międzymurzem. Różnica jednak pomiędzy pierwotnym poziomem bramy w dolnym pierścieniu a bramą w górnym pierścieniu jest znaczna i wynosi ~4,90 m. Ta różnica musiała być pokonana na 112 m. międzymurza.

Zbadana zawartość warstwy w otworze wejściowym odkrytej górnej bramy okazała się równie ciekawą i cenną. Siedemnaście części żelaznych, przeważnie grotów strzał, część przepalonego topora wojennego z resztkami zwęglonego styliska i śladem jego całej długości. Ślady na ziemi wypalonych desek zwalonej bramy, pieniądz srebrny i sporo ceramiki. Wszystko spalone, zbite, wgniecione w gruz i ziemię, mówiły, że rozegrała się tu jakaś tragiczna walka. Spalona ostatnia brama na dziedziniec zamkowy świadczyłaby o tym, że zamek został zdobyty. Znalezione przedmioty i wydobytą ceramikę określił archeolog dr Leńczyk w Krakowskim Muzeum Archeologicznym jako typową dla epoki Kazimierza Wielkiego. Zdarzenie to rozgrywało się w murach Kazimierzowskiego zamku.

Jeśli przeglądniemy dzieje panowania tego monarchy, to musimy zwrócić uwagę na nagły najazd czeskiego króla Jana Luksemburskiego. Był to rewanż za zajęcie części księstwa raciborskiego przez wojska polskie. Kazimierz Wielki musiał się cofnąć ze Śląska i zamknął się w murach Krakowa. Wojska czeskie podsunęły się pod stolicę i usiłowały ją zdobyć. Nie mogły tego jednak dokazać, trapione zaś były wielce [przez] oddziały „picowników” (partyzantów), które przede wszystkim odcinały Czechom dowóz żywności. Król Jan widząc, że nie zdobędzie Krakowa, rozdzielił swą armię na dwie części dla niszczenia kraju na większym obszarze i dla lepszego wyżywienia swych wojsk i rozpoczął odwrót.

Wojska czeskie maszerowały [dwiema kolumnami – JK] na Olkusz i Lelów. Na drodze marszu znalazł się zamek w Będzinie. Opatrzony niewielką załogą zamek nie mógłby się oprzeć tak znacznej na owe czasy armii Jana Luksemburskiego. I dlatego wydaje się prawdopodobne, że spalona brama górnego zamku łączy się z tymi wydarzeniami. Wiemy, że walki toczyły się pod Będzinem. Armie czeskie poniosły klęski pod wsią Pogoń [dziś dzielnica Sosnowca od strony Będzina – JK] i Białą. Cofając się Czesi usiłowali zdobyć jeszcze Bytom, który się jednak oparł.

Jan Długosz, Roczniki czyli kroniki sławnego Królestwa Polskiego:
Jan król Czeski, w swych zuchwałych zamiarach wkroczywszy do królestwa Polskiego przez powiaty Opawski, Cieszyński i Oświęcimski, stanął naprzód dnia dwunastego lipca obozem w Czyżynach pod Krakowem, i przez dwa dni i dwie nocy urządzając swoje stanowiska, część królestwa Polskiego graniczącą z Szlązkiem pożogami i łupieżą spustoszył; Kazimierz jednak król Polski z swojem wojskiem, które był zebrał dla dania odporu Janowi królowi Czeskiemu, trzymał się przezornie i bacznie już-to w zamkach, już w miejscach ukrytych, upatrując sposobnej pory do działania i korzystnego stoczenia bitwy. A gdy rzeczony Jan król Czeski, odparty od Krakowa, cofał się ku Czechom z małym oddziałem, wysiawszy wojsko całe, na dwie części podzielone, jedno pod Lelów, a drugie ku Olkuszowi, aby szerzej rozpuścić zagony i większą Polaków nawiedzieć klęską: wtedy rycerstwo króla, Kazimierza wiedząc, iż Czesi rozdzieleni wyszli kraj Polski pustoszyć, porwało się do broni i spiesznie za nimi pobiegło, a naprzód tych, którzy ciągnęli pod Olkusz, u wsi Pogoni, drugich zaś dążących ku Lelowu u wsi Białej doścignąwszy, i z wielkim krzykiem uderzywszy z tylu na Czechów, wszystek lud najtęższy i najwaleczniejszy z łatwością rozbiło i pokonało.

Relacja ta przynosi wiele rewelacyjnych wiadomości, ale także rodzi liczne wątpliwości. Po pierwsze kwestia topora, a przy okazji innych znalezisk. W innej relacji Gawlik określił go jako „topór wojenny czeski o długiej rękojeści” i na tym kończy się wszelki ślad. Według wstępnych ustaleń nie ma tego topora tam, gdzie być powinien, to znaczy w Muzeum Archeologicznym w Krakowie (gdzie był badany) ani w Muzeum w Bytomiu (które gromadziło zabytki z wykopalisk będzińskich przed utworzeniem Muzeum Zagłębia) ani w Muzeum Zagłębia w Będzinie, które wówczas jeszcze nie istniało. O toporze nie wspomniał także W. Błaszczyk w swej potężnej księdze, archeologicznej przecież. Czyżby o nim nie wiedział? Sprawa jest o tyle istotna, że być może współcześnie dałoby się przeprowadzić nową analizę chronologiczną zdobytego materiału i zweryfikować dane podane przez Gawlika (zachował się jedynie rysunek topora i miejsca jego odkrycia). [Edit: nie jestem w stu procentach pewien, czy Błaszczyk nie pisał o toporze, ale nie mogę znaleźć takiego fragmentu. Jest w tekście mowa o dwóch toporach, w tym jednym opisanym już przez Kantora. Drugi z opisanych toporów raczej nie jest tym opisanym przez Gawlika. Na innym jeszcze miejscu Błaszczyk opisuje trzy siekiery, w tym jedną znalezioną na międzymurzu, w sumie niedaleko od gruzowiska domniemanej wieży bramnej – żadna z nich także nie jest toporem Gawlika.]

Na ilustracjach poniżej widać topór odkryty przez Z. Gawlika oraz miejsce jego znalezienia.
 



Najazd czeski, wspomniany wyżej, oraz związana z nim bitwa pod Pogonią, miał miejsce w roku 1345. Ciekawe, że nieliczne kroniki, które wspominają o tej bitwie, nic nie mówią o oblężeniu i ewentualnym zdobyciu zamku w Będzinie. Swoją drogą zamek musiałby być wówczas świeżo wzniesiony. Być może najazd i spalenie bramy miał miejsce wcześniej, kiedy w miejscu późniejszego zamku stał gród. Jak Czesi, idąc od Będzina przez Pogoń (na południe) doszli (pokonani!) do Bytomia (na północny zachód)? Pytań jest wiele, niestety – na razie bez odpowiedzi.

Przyjąwszy hipotezę, że brama wjazdowa zostałaby zniszczona już w 1345, a więc – powiedzmy – pięć lat po jej wzniesieniu, nie wiemy, jak wyglądało wejście na zamek przez tak długie i ważne lata istnienia tej pogranicznej warowni. Czyżby nie odbudowano zniszczonej bramy na zamek? A może ograniczono się tylko do wybudowania dodatkowego obrębu murów w postaci zamku dolnego? Błaszczyk ujmuje rzecz nieco inaczej, sugerując przebudowę tego regionu najpierw po pożarze w 1616 roku (sam pożar miał miejsce w 1605, ale w 1616 sejm uchwalił konstytucje dot. naprawy zniszczeń), drugi raz przez Lanciego.

Cała ta konstrukcja myślowa to oczywiście jedynie hipoteza, oparta na analizie mniej lub bardziej znanych materiałów. Zachowane relacje Gawlika i Błaszczyka nie są w tej materii jednoznaczne. 

Na dziś tyle. Myślę, że starczy. Tekst pisany trochę na kolanie, a właściwie jest to przeróbka i uzupełnienie tekstu, który już kiedyś publikowałem. Jeśli jeszcze kiedyś będzie mi dane zająć się zamkiem w Będzinie, rzecz trzeba będzie ponownie gruntownie przemyśleć.

środa, 19 grudnia 2012

KARTONOWY ZAMEK

Ktoś podobno stwierdził, że budowa tego modelu trwała dłużej niż budowa zamku w czasach Kazimierza Wielkiego. Fakt, twórca modelu zwrócił się do mnie z prośbą o materiały już ładnych parę lat temu, nie pamiętam nawet dokładnie kiedy. Myślałem, że sprawa upadła, aż tu nagle w ubiegłym roku spotkaliśmy się na zamku w Będzinie. Może nie byłoby w tym nic dziwnego, gdyby nie to, że ja na zamku byłem chyba po raz pierwszy od ponad roku, a on też pewnie od kilku lat. No i spotkaliśmy się na szczycie stołpu...
Mniejsza z tym. Właśnie się dowiedziałem, ze wydawnictwo GPM wydało w końcu ten model. Za kilka dni będę miał na biurku egzemplarze autorskie (za tekst). Jak poczta zdąży jeszcze przed Świętami, może będę miał co robić w wolnych chwilach. Kiedyż to ja ostatnio sklejałem kartonowy model? Lepiej nie mówić.



Nie wiem, czy jest przewidziana jakaś sprzedaż modelu w Będzinie. Można go zamówić bezpośrednio w wydawnictwie: ZAMEK W BĘDZINIE

Wszystkie obrazki powyżej pochodzą ze strony Wydawnictwa GPM.

środa, 28 listopada 2012

TAKA SOBIE POCZTÓWKA…

Jelenie na rykowisku. Pamiętam w domu mojej babci pod Toruniem taką makatę oddzielającą łóżko od zimnej ściany. Kicz że aż boli, a jednak niesie ze sobą wspomnienia. Czasami nawet część wielkiej historii.


Jelenie na rykowisku – pocztówka. Znalazłem ją w zbiorze pamiątek jednej ze starych dąbrowskich rodzin. Ciekawe, że nie ma z tą rodziną nic wspólnego (a raczej: nic wspólnego nie udało się ustalić), a jednak jakimś zbiegiem okoliczności odnalazła się pośród setek rodzinnych drobiazgów. Nie wiem, co zwróciło moją uwagę – czy ten jeleń na pierwszym planie? Może, ale to tylko pretekst, żeby kartkę odwrócić jeszcze na drugą stronę. A tam – znajome nazwisko: Chłapowski. Adresat,  mieszkający w Sobiejuchach koło Żnina. A przecież stamtąd pochodził generał z czasów Powstania Listopadowego, Dezydery Chłapowski. Dotykamy więc jakiejś większej całości. Pocztówkę wysłano w roku 1917 w Chełmży, zwanej wtedy Culmsee. A to przecież moja kraina dzieciństwa! Samo miasteczko poznałem już będąc historykiem, ale w jeziorze kąpałem się od zarania dziejów (pierwsze, które przepłynąłem wpław, choć tylko w poprzek).


Jako że Mikołaj za pasem, polecam lekturę rewersu:

Kochany Dedziku!
Z polecenia św. Mikołaja, który 6 t.m. rozdawał grzecznym dzieciom podarunki, przesyłam Tobie jako grzecznemu dziecku ten oto mały podarunek. Św. Mikołajowi zaś poleciłem Cię nadal. Do widzenia!
Ks. J. Gołębiewski SJ
Chełmża dnia 11 XII 1917


Patrzę, co Chłapowscy mają wspólnego z Sobiejuchami. A raczej – jak długo. I okazuje się, że byli tam właścicielami majątku aż do II wojny światowej. Wnuk sławnego generała, Mieczysław Chłapowski, w latach 1910-1914 wzniósł tu niewielki, murowany, klasycystyczny pałac, stający po dziś dzień. Ostatnim właścicielem pałacu był Dezydery Chłapowski, rozstrzelany przez Niemców w 1939 roku. Dezydery – a więc to on był zapewne owym Dedzikiem z pocztówki. Pewnie syn owego Mieczysława, a więc prawnuk generała. Pewności nie mam, bo dokładnego śledztwa w tej sprawie nie prowadzę.

Postać nadawcy też jest źródłowo uchwytna. Ksiądz Józef Gołębiewski urodził się w roku 1883 w Chełmży. Wstąpił do Jezuitów, w latach 1912-16 był profesorem w słynnym gimnazjum jezuickim w Chyrowie. Jak wynika z pocztówki w roku 1917 przebywał w Chełmży. 

Kim był dla „kochanego Dedzika”? Wujkem? Jego pragnienie zobaczenia Dedzika być może się spełniło w wolnej Polsce, ale tragiczny los jeszcze raz połączył ich ze sobą. Już jako superior rezydencji jezuickiej w Grudziądzu ksiądz Gołębiewski został rozstrzelany przez Niemców w październiku 1939 roku…

Skąd ta pocztówka znalazła się w Dąbrowie – nie wiem. Ale to pewnie jedna z tysięcy podobnych historii. Mówiąc języku rymkiewiczowskim: ŻMUT.


środa, 21 listopada 2012

ZAMEK NA NOWO... - ZAPROSZENIE


Zanim dokończę kolejny odcinek sagi o zamku w Będzinie i moim o nim wyobrażeniu - można będzie co nieco posłuchać. Dotyczy to głównie emerytów, wagarowiczów i ogólnie niebieskich ptaków, na dodatek z najbliższej okolicy - bowiem rzecz będzie miała miejsce w najbliższy wtorek (27 listopada) w dąbrowskiej "Sztygarce". Mój wykład "Zamek w Będzinie na nowo odkrywany" odbędzie się w ramach Uniwersytetu III Wieku. Pierwszy o godz. 10.30, drugi o 12.00. Z doświadczenia wiem, że na tę drugą godzinę przychodzi mniej ludzi, więc wolne miejsca się znajdą. Zapraszam.
(obrazki by: MEJMA)

środa, 14 listopada 2012

KLUB ZAGŁĘBIOWSKI



Logo
Grzecznościowo niektóre rzeczy z tego bloga będą ukazywały się także na portalu MAGAZYNU Klubu Zagłębiowskiego. Na pierwszy ogień poszedł tekst o Mirzowicach ("W poszukiwaniu zaginionego miasta"). Serdecznie zapraszam, kto jeszcze nie czytał.
Link po prawej stronie.

poniedziałek, 12 listopada 2012

AJKA ZAWSZE CZARODZIEJKA

Archeologii Pamięci dalszy ciąg: 

6 październik [1991] – urodziny Ajki – wszystkiego najszczęśliwszego! Wypiłbym lampkę wina – gdybym miał.

Dzień ten jest jak tysiące innych dni – tak samo smutny i szary. I należy go – podobnie jak wszystkie inne dni – uświęcić życzeniami i darami. ONI na co dzień o tym zapominają – lenistwo? I dlatego wymyślili sobie tego rodzaju święta. A przecież to nic nie kosztuje – każdego ranka obdarować innych – ot, choćby uśmiechem.

A więc – masz go, Ajko, ode mnie. I jutro, gdy wstaniesz rankiem z łóżka i przetrzesz oczy – też go ujrzysz. Ujrzysz pojutrze--- Gdziekolwiek by nie zawiodła mnie Droga.
Wieczorem przykryj się ciepłą kołdrą i spróbuj usnąć. To jest najlepszy prezent, jaki można otrzymać od Nocy – daje go nam codziennie, niezależnie czy jest święto czy nie. Sen jest najpiękniejszą rzeczą, jaką w ogóle człowiek może sobie wyśnić. Jest – wbrew pozorom i powszechnym opiniom – najbardziej realnym z naszych doznań. Kocham sen.
To także jest prezent. Ja, wespół z Panią Nocą – daję ci dziś sen. Niech Ci się ukaże cudowna kraina, gdzie Prawda i Miłość, gdzie świeci piękne Słońce i gra piękna Muzyka. Położysz się w trawie i będziesz jej słuchała. Nie – będziesz ją chłonęła, całym swym ciałem, nie tylko uszami. Przymkniesz oczy, bo Słońce za mocno razi. Wokół szum drzew i śpiewny świergot ptaków. I głos, wołający gdzieś z oddali słowami, których nie możesz zrozumieć – ten głos jest zbyt daleko. Wstaniesz i będziesz zanim podążać. Już, już będzie Ci się wydawało, że rozumiesz, a on znowu ucieknie. Rozgrzany piasek plaży parzył będzie Twoje stopy, ale Ty, nie zważając na nic – będziesz biegła. Bez końca – senza fine. A Słońce wciąż będzie wysoko na niebie a Twoja Droga powiedzie przez wszystkie bezludne krainy świata.
To tyle – na dziś – ode mnie.
Teraz już – dobranoc – czas iść śnić.
Ale nie zapomnij, że jutro także jest poranek. Każdy sen, nawet najpiękniejszy – kończy się. Tak jak życie, które także jest snem. I tylko ten jeden jedyny, ostatni – trwa wiecznie. A więc – czas nam iść do Niego. Komu w Drogę, temu w Sen.
- Dobrawiecznanoc.


Z Beatą (stoi) i Ajką w czasie Muzycznego Campingu, Brodnica ok. 1991. 
Jak widać już wówczas łaziłem po muzeach.

5 czerwiec, piątek [1992]
List od Ajki. Ten obiecany, pomaturalny. Szczęka mi opadła a dusza gdzieś uleciała.
Wiesz co, Gobbo, ty jednak piszesz cholernie cienkie listy…

20 październik [1992]
Z listu do Ajki (fragmenty):
Mój dom wypełniony będzie po brzegi Muzyką. Taką jak teraz właśnie. Nocną. Będzie się ona przelewać, wychodzić drzwiami i oknami i przez wszystkie dziurki od nieistniejących kluczy. Przeciskać się będzie między żebrami kaloryferów i nogami mebli. Będzie miała zapach i kształt dojrzałych poziomek. W świetle małej, nocnej lampki wyglądała będzie jak najrealniejsza zjawa. Czuwać będzie nad szerokim materacem, aby nigdy nie pojawiła się nim krew. Czuwać będzie nad losami tych, którzy przychodzą i tych, którzy odchodzą. Wsączy się w ich serca. I zniknie razem z nimi.
Nie umiem pisać ładnych listów. Nie umiem nikogo pocieszyć. Wszystko takie szare i smutne. No, może jeszcze żółte, jak ta kartka za ileś tam lat. Jest rok 2036. Ty siedzisz sobie w bujanym foteliku, przed sobą masz swój mały ulubiony kuferek ze skarbami – listy, bilety z koncertów, bilety z podróży. Wyjmujesz tę pożółkłą kartkę i czytasz o tym, co właśnie robisz. I oczy Ci się szklą na to wspomnienie. Bo gdzieś tam, po tej lub tamtej stronie muru, jest ktoś, kto kiedyś tam, w zamierzchłej przeszłości trzymał w swym ręku długopis i próbował napisać list.
Nagle przybiega mała uśmiechnięta dziewczynka i wola: - Babciu, opowiedz mi bajkę. Tak pięknie potrafisz opowiadać…
Zamykasz oczy i już widzisz – ten czas, to lato, tę spiekotę, tę muzykę, tych ludzi. Ich dziwne fryzury. Ich dziwne słowa. Ich dziwne spojrzenia. I tylko siebie w tym wszystkim nie możesz jakoś dojrzeć – jesteś ponad to. Wszystko zastygło a Ty, niewidzialna, przechadzasz się pomiędzy bezimiennymi figurami. Kilku brudnych, młodych mężczyzn, odzianych w skóry i ciężkie buty znieruchomieli w kurzu – są w takich dziwnych pozycjach, trzymają się za ramiona. Kurz taki, że nie idzie wytrzymać. Wdziera się wszędzie.
Widzisz znajome twarze – wszystkich już gdzieś widziałaś. A czy oni widzieli Ciebie?
Bajka nie może się skończyć pięknie i szczęśliwie. Dziewczynka odchodzi ze łzami w oczach. Chyba niczego nie rozumie.
Jest rok 2176. Ty nadal siedzisz w fotelu. Nagle podbiega mała dziewczynka i woła: - Babciu, opowiedz m i bajkę…
Jest rok 1992. Chyba październik. Jesteś teraz w mieście, które nazywa się Szczecin. Z drżeniem rąk i nadzieją w oczach otwierasz kopertę. Ze środka wysypują się kartki zapisane nic nie znaczącymi słowami. Koperta wypada Ci z rąk. Bo gdzieś na oceanie błąkają się statki, którym nie dane jest trafić do żadnego portu.
Widzisz – a oczekiwałaś listu z normalnego świata. To chyba jednak nie najlepszy adres. Ja nie wiem, gdzie on jest. We śnie? Tak, chyba właśnie tam.
Może akurat jest wieczór. Połóż się spać, Ajko. Zanurz się w sen. To da Ci odprężenie. To najlepszy narkotyk. Można zapomnieć o wszystkim. I o wszystkich. Można pospacerować sobie w towarzystwie ducha po pustych plażach o zachodzie słońca lub górskich szlakach. Można wzbić się w powietrze i lecieć wysoko, wysoko, tam, gdzie gwiazdy i stać się jedną z nich, a jednocześnie czyjąś może przewodniczką.
Można, tak wiele można w tym normalnym świecie…
A tutaj?
Pozostaje jeszcze świat bajek z dzieciństwa, ale on sam stał się już bajką.
Czy spotkamy się kiedyś na dłużej niż tylko wymiana uśmiechów podczas Drogi? Czy kiedyś sobie opowiemy te wszystkie bajki? Czy kiedyś wreszcie wyjaśnimy wszelkie tajemnice?
Może, ale chyba poza tą jedną – dlaczego zostaliśmy skazani na Drogę?
Niekiedy jestem już tak zmęczony tym wszystkim, że widzę tylko migające mi przed oczami bezkształtne barwy. Muszę wysilić swą wyobraźnię, aby uwierzyć, że to ludzie, drzewa, samochody… Patrzę, i nie widzę. Słucham i nie słyszę. Stoję, a jednak lecę.
Ten list mógłby trwać w nieskończoność. Bo on jest ową nieskończonością, jest wiecznością. Każde to słowo jest krokiem, tak samo jak on bolesnym, krokiem naprzód i w tył jednocześnie. Ale jest coraz później. I coraz smutniej.
Mimo wszystko mam na koniec bardzo miłą i olśniewającą wiadomość – żyję!. Mrugam powiekami, poruszam palcami, pije mleko, piszę list. A więc jestem. Tu i teraz. Za oknem ciemno – to dobrze, bo przynajmniej można sobie wyobrazić ten piękny świat. Właśnie teraz, gdy nic poza czernią nie widać.
W magnetofonie gra muzyka. Tylko zmieniam kasety. I Piękno mnie w jednej chwili otacza. A niekiedy to mogę aż umrzeć ze szczęścia, jeśli w skrzynce znajdę coś dla siebie. Byle nie łańcuszek szczęścia…
A potem siadam i piszę. I dziwny uśmiech błąka mi się na ustach. Bo wiem, ze ktoś to przecież przeczyta. Że gdzieś tam w Szczecinie jest właśnie niejaka Ajka, która na ten list czekała.
Czy jeszcze czeka?

Chyba ostatni list od Ajki:

Jaroszów 96.03.01
Pisałam już, że nie wiem, gdzie teraz naprawdę jest mój dom. Mam trochę swoich rzeczy, to tu, to tam. Twoje listy zawsze czekają na mnie w domu rodziców. Nie tylko listy – coś więcej, czego nie można nazwać jednym słowem.
Zawsze, kiedy tam wracam po wielu tygodniach nieobecności, czuję dziwny niepokój a jednocześnie radość. Przez długie godziny oglądam noc z okien pociągu a każda godzina to wieczność. Zagadkowa ciemność nocy skłania do marzeń i wspomnień.
Kiedy tak wracam czuję Drogę.
Dom rodziców zawsze kojarzy mi się z zapachem świeżo zaparzonej kawy i psią sierścią. Rano, po wielu godzinach w Drodze, stoję wreszcie przed drzwiami. Już nikogo nie ma. Wchodzę do środka. Wszyscy wyszli do pracy, do szkoły. Został tylko zapach świeżo zaparzonej kawy i pies, który skacze i szczeka z radości. Wiem, że zaraz przytulę się do niego i poczuje znajomy zapach psiej sierści. Przytulę się do tej kosmatej istoty, która zawsze czeka na mnie i pachnie domem.
Tyle razy wracam i zawsze wszystko się powtarza i wszystko jest takie niesamowite. Nagle jestem w tym miejscu, do którego chyba zawsze tęsknię. Oglądam stare płyty, kasety, książki – to spory kawałek mojego życia. Zdarza się, że czytam stare listy. Rozmawiam ze swoimi kwiatami. Za bardzo się rozkleiłam, mam ochotę głaskać kaktusy, a to boli.
Znalazłam nawet zasuszoną różę, którą dostałam dawno, dawno temu i zapomniałam o niej. Gdzieś między płatkami róży tkwi na pewno uwięzione słowo – kocham – to była piękna chwila (z tych chwil, dla których warto żyć). Przez różę wpadłam w podły nastrój. Lepiej będzie, jeżeli przestanę już szukać różnych niespodzianek.
Ale przecież miałam napisać, co się teraz ze mną dzieje. Jestem na IV roku ochrony morza i na dobrej drodze, żeby zostać tzw. ekologiem. Żyję bardzo szybko, ciągle gdzieś się spieszę. Śpię krótko, jem mało (wciąż dieta wegetariańska) i nieregularnie. Jestem na dobrej drodze do wrzodów na żołądku (chyba to nie jest zbyt brutalne). Czytam dużo, często chodzę na koncerty i do teatru, cały czas pracuję i od czasu do czasu udzielam się społecznie w radio. Prowadzę też badania do pracy magisterskiej – badam plankton z Bałtyku. Często powtarzam sobie „Carpe diem”. Żeby jeszcze móc piję bardzo, bardzo dużo kawy (za dużo!!!) i śpiewam sobie wesołe piosenki. Ciągle fascynują mnie ludzie, mam ogromną liczbę znajomych. Zapominam o wielu rzeczach. Piszę sobie na kartkach, co mam robić i kiedy, a później oczywiście te kartki gubię.
Wciąż jestem z Mateuszem i zastanawiam się, jak on ze mną wytrzymuje. Nie jest to idealny związek, ale… Może właśnie tak ma być, może to jest moja miłość. Sny mam zawsze kolorowe, szkoda, że tak krótko śpię. Teraz tęsknię za wiosną. Moja blada twarz jak roślina potrzebuje słońca. Kiedy zobaczę pierwsze przebiśniegi, chyba będę skakać do góry z radości.
Tęsknię też za Drogą – chyba najbardziej. Mam takie dni, że mogłabym rzucić wszystko, spakować plecak i ruszyć gdzieś daleko od tego całego dorosłego życia.
Może kiedyś zapukam do waszego domu i zapukam do drzwi, na których promienieje tęcza. Dziękuje za zaproszenie.
Jeżeli tylko chcecie, możecie do mnie przyjechać. Mieszkam z Mateuszem w akademiku. Zapomniałam o naszym trzecim lokatorze – Gosi. Gosia to patyczak – zwierzątko tak dziwne, że trzeba je zobaczyć.
Mam nadzieję, że nie wątpisz w moją moc. Dlatego też mam dla was niespodziankę. Pierwsza tęcza na niebie, którą zobaczycie będzie dla Was od Ajki Zawsze Czarodziejki.
Za Poziomkową Polaną jest las a za lasem następna polana. Mieszkają tam złotowłose elfy, których małe rączki ciężko pracują przy powstawaniu kolorowej tęczy. Słychać tam konwaliowe dzwonki i czuje się jeszcze zapach poziomek, ale to już inna historia…
Do zobaczenia gdzieś i kiedyś.
Żyjcie szczęśliwi i zdrowi!
Ajka Zawsze Czarodziejka